Recenzje seriali

Reacher – Sezon 3 (Opinia bezspoilerowa)

Trzeci sezon „Reacher” to adaptacja siódmej powieści Lee Childa „Siła perswazji”. Tym razem tytułowy bohater pod przykrywką infiltruje niebezpieczną organizację przestępczą we współpracy z agentami DEA. Początkowo wydająca się rutynową misją operacja szybko przeradza się w osobiste wyzwanie – zarówno dla Reachera, jak i dla agentki Susan Duffy – gdy na jaw wychodzą bolesne, powiązane z ich przeszłością fakty.

Ten sezon zrobił na mnie zdecydowanie większe wrażenie niż poprzedni, głównie przez lepsze dopasowanie głównego wątku do charakteru Reachera. Całość przywodziła na myśl klimat pierwszego sezonu: mocne kino akcji z elementami szpiegowskimi rozpoczynające się od intrygi, w której osobiste motywy mieszają się z misją, a bohater krok po kroku musi podejmować ryzykowne decyzje, odkrywając kolejne warstwy spisku. Twórcy sprawnie budują napięcie, ukazując dwutorowość bohatera – Reacher funkcjonuje jednocześnie jako tajny współpracownik DEA i członek struktur przestępczych, balansując na granicy dekonspiracji. To podwójne życie wciąga od pierwszych odcinków i skutecznie trzyma w napięciu presją czasu i dużym progiem potknięcia się o własne nogi co zrujnuje sprawę.

fot. Prime Video

Jednym z większych atutów tego sezonu jest właśnie ta podwójna narracja – z jednej strony obserwujemy, jak Reacher wnika głębiej w organizację, poznając jej struktury i zasady gry, z drugiej – jak w ukryciu przekazuje informacje, wymyka się z posiadłości i dostosowuje do nieprzewidywalnych warunków. Czasem fabuła naginała zasady logiki, co potrafiło lekko wybijać z rytmu – zwłaszcza gdy bohater wieczorami swobodnie wymykał się z pilnie strzeżonego terenu bez wzbudzania podejrzeń. Jednak nie odbierałem tego jako poważnej wady, bo całość działała jak dobrze skrojony thriller szpiegowski grający na kilka frontów ze stosowaniem różnej technologii, z przemyślaną dynamiką i świetnie zaplanowanymi scenami akcji. Te ostatnie były bez wątpienia lepsze niż w poprzednich sezonach – bardziej brutalne, lepiej zrealizowane i bogatsze wizualnie. Pojawiły się nawet sekwencje, które celowo balansowały na granicy absurdu, jak starcie Reachera z Paulem – przerysowane, przesadzone, ale wyjątkowo satysfakcjonujące.

Największym zaskoczeniem była jednak emocjonalna warstwa sezonu. Twórcy od samego początku dają jasno do zrozumienia, że ta sprawa to coś więcej niż kolejne zlecenie – dla Reachera i jego sprzymierzeńców to osobisty konflikt. W miarę postępu fabuły poznajemy kolejne motywacje bohaterów i z każdą chwilą ich zaangażowanie staje się coraz bardziej zrozumiałe. Co ciekawe, podobnie potraktowano postacie stojące po „ciemnej stronie” – początkowo wrzuceni w rolę stereotypowych złoczyńców, z czasem zyskują głębię i kontekst. Dzięki temu emocje są autentyczne, a finał potrafi wzruszyć. Sceny konfrontacji zyskują dodatkowy ciężar właśnie dzięki temu dramatycznemu tłu, a napięcie budowane wokół głównych antagonistów przykuwało uwagę do ostatniej minuty a kulminacje wybrzmiewały echem – nawet te wyczekiwane od pierwszego odcinka.

fot. Prime Video

Sezon trzeci to także nowi bohaterowie, którzy – co rzadko się zdarza – zostali naprawdę dobrze poprowadzeni. Sonya Cassidy jako agentka Susan Duffy wniosła do serialu sporo świeżej energii. Jej postać to silna, samodzielna kobieta, która nie potrzebuje ratunku, ale sama potrafi poprowadzić akcję. Jej partner, choć nieco mniej kompetentny, świetnie wypadł jako zmęczony życiem policjant, który mimo ograniczeń wciąż potrafi pokazać pazur. Wśród czarnych charakterów błyszczy Brian Tee jako Francis Xavier – zimny, opanowany, a zarazem przerażająco skuteczny. Anthony Michael Hall z kolei wniósł do historii coś, czego się nie spodziewałem – niejednoznaczność. Jego postać balansuje między brutalnością a wrażliwością, a każda jego kwestia była przesycona emocjami. Na szczególne wyróżnienie zasługuje też Johnny Berchtold, który sportretował przemianę syna Hall’a – od rozpieszczonego dzieciaka po chłopaka, który w końcu zaczyna rozumieć świat i bierze odpowiedzialność za własne decyzje. Każda postać miała interesujące wątki i wkład w fabułę, żeby z zainteresowaniem śledzić ich losy.

Alan Ritchson nadal bardzo dobrze odnajduje się w roli Reachera – to postać, którą lubi się oglądać, choć sam aktor nie wniósł nic wybitnie nowego do swojego występu, co nie przeszkadzało mi, ponieważ lubię „go takim” od pierwszego sezonu. Mimo to wciąż dominuje na ekranie i trzyma całość w ryzach. Jedynym elementem, który wyraźnie odstawał, była postać grana przez Oliviera Richtersa. Jego rola wydawała się wymuszona – przez cały sezon miał sprawiać wrażenie „ukrytej bomby”, ale w praktyce jedynie sztucznie podkręcano napięcie, budując oczekiwanie na pojedynek tytanów, który nie do końca spełnił oczekiwania.