Recenzje seriali

Na północ od północy (Opinia bezspoilerowa)

Nuliajuk to duch morza z mitologii Inuitów, często nazywana „matką wszystkich stworzeń”. To jedna z wielu nazw legendarnej postaci, znanej w całym regionie Arktyki.


Muszę przyznać, że właśnie za takie niszowe produkcje, skupione wokół interesujących narodowości i kultur, cenię Netflixa. Często sięgam po tytuły, które pokazują mniej znane społeczności i ich sposób życia — to dla mnie coś znacznie ciekawszego niż typowe, przewidywalne fabuły.
Dlatego kiedy zobaczyłam w zapowiedziach opis serialu Na północ od północy, od razu wiedziałam, że to będzie produkcja dla mnie. Zwiastun tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu — klimat, tematyka i sposób przedstawienia historii zapowiadały coś wyjątkowego.

fot. Netflix


Młoda Inuitka postanawia zacząć wszystko od nowa po spontanicznym — i wyjątkowo publicznym — zakończeniu swojego małżeństwa. Nie jest to jednak proste, zwłaszcza w małym arktycznym miasteczku, gdzie wszyscy znają się nawzajem i żadne sekrety nie pozostają tajemnicą na długo. W świecie, gdzie tradycja miesza się z nowoczesnością. Tak więc poznajemy Siaję — młodą, 26-letnią kobietę, która tuż po skończeniu liceum wyszła za mąż i urodziła dziecko. Przez lata była oddaną matką i żoną, żyjąc w cieniu swojego męża — charyzmatycznego myśliwego, uwielbianego przez całą lokalną społeczność. Gdy ich córka zaczyna chodzić do szkoły, Siaja coraz bardziej czuje, że rola gospodyni domowej i „dodatku” do męża przestaje jej wystarczać.

fot. Netflix


Punktem zwrotnym staje się wypadek podczas polowania. Siaja doświadcza wtedy tajemniczej wizji Nuliajuk — morskiej bogini z mitologii Inuitów. To duchowe spotkanie staje się dla niej sygnałem, że nadszedł czas na zmianę. Na odważne, choć trudne decyzje. Czas, by odzyskać siebie.
Tak zaczyna się urocza i momentami zabawna opowieść o młodej Inuitce, która po rozstaniu z mężem próbuje na nowo odnaleźć siebie. Zmaga się z relacjami z rodzicami, byłym partnerem, nową pracą i próbą zbudowania własnego miejsca w małej, arktycznej społeczności.

fot. Netflix


Anna Lambe (znana z seriali „Detektyw”, „Three Pines” czy „Trickster”) naprawdę robi wrażenie — ma w sobie dużo uroku i charyzmy. Jej bohaterka, choć często wpada w tarapaty i ma skomplikowane relacje z ludźmi, jest tak autentyczna i pełna emocji, że nie sposób jej nie polubić.
Warto też wspomnieć o matce Siaji — Neevee, granej przez nową (przynajmniej dla mnie) twarz, Maikę Harper. Aktorka świetnie odnajduje się w roli kobiety po przejściach: samotnej matki, byłej alkoholiczki, która skrywa swoje sekrety i nieprzepracowane traumy.
Na uwagę zasługuje też ojciec Siaji, grany przez Jaya Ryana — mężczyzna próbujący odbudować relację z dopiero co poznaną córką i wnuczką, a jednocześnie zmierzyć się z trudną relacją matką z swojego dziecka, która od lat stoi w martwym punkcie.

fot. Netflix


Chciałam też zaznaczyć i jednocześnie Was uprzedzić, że serial nie jest sitcomem — mimo że odcinki są krótkie, około 30 minutowe, to zdecydowanie bliżej mu do serialu obyczajowego z elementami komedii. To bardzo wyważona pod tym względem produkcja, która zgrabnie łączy lekki ton z głębszymi emocjami i ważnymi tematami.

fot. Netflix


Kilka słów o muzyce i zdjęciach: zdjęcia i prezentowane widoki są przepiękne — trudno się dziwić, biorąc pod uwagę tak malownicze okolice Arktyki. Każdy kadr to prawdziwa uczta dla oka. Muzyka doskonale dopełnia fabułę, subtelnie podkreślając emocje bohaterów. Na plus zasługują też ciekawe aranżacje znanych hitów w języku inuitów, które nadają produkcji wyjątkowego charakteru i klimatu.

fot. Netflix

Podsumowując, North of North to naprawdę ciekawa i przyjemna produkcja na jeden wieczór. To historia o zmianie, sile kobiet i niezależności. Jednocześnie, o społeczności, która w przeszłości wiele wycierpiała i wciąż zmaga się z traumami. Twórcy podeszli do poruszanych tematów z humorem i sercem. Świetnie oglądało mi się ten serial, szczerze polecam!