Cobra Kai – Finał serialu (Opinia bezspoilerowa)
Finałowe odcinki skupiły się na przerwanym wcześniej turnieju Sekai Tekai, dając bohaterom szansę na sięgnięcie po zasłużone zwycięstwo po latach ciężkiej pracy. Czy finał spełnił oczekiwania? Tak, choć nie obyło się bez drobnych potknięć.
Twórcy po raz kolejny udowodnili, że nawet po tylu sezonach wciąż mają dobre pomysły na sensowną kontynuację. Powrót głównego motywu poprzedniego sezonu nie był wymuszony, lecz logicznie uzasadniony zdolnościami i ambicjami kluczowych postaci, a cała historia zyskała dodatkową głębię poprzez osobiste problemy bohaterów, dla których turniej stał się przełomowym momentem w życiu np. Robby mierzący się z następstwami utraconych szans na lepszą przyszłość. Wszystkie wątki zostały umiejętnie spięte w całość, tworząc emocjonalnie angażującą opowieść, trzymającą w napięciu do samego końca, ponieważ stawka była autentycznie wysoka i w kilku momentach wydarzenia były wywracane do góry nogami. Na tym etapie historia już nie rozwijała bohaterów, lecz pieczętowała ich losy, co potęgowało emocje – szczególnie w przypadku postaci takich jak John i jego rodzina, których zakończenie było w pełni zasłużone. Czuję się nasycony, ponieważ najważniejsze furtki zostały zamknięte, a niektóre, drugo/trzecioplanowe pozostawione uchylone na wypadek kontynuacji.

Choć finał zamknął najważniejsze wątki, niektóre drugoplanowe postacie zostały potraktowane po macoszemu np. Anthony, Kenny czy Lee mieli znaczący udział w poprzednich sezonach, ale tutaj ich dalsze losy trzeba było odczytać między wierszami, bo nie dano im nawet kilku zdań podsumowania. Nadal czuć też niedosyt w rywalizującej z Cobra Kai szkole karate – Zara pozostaje niewyeksploatowaną postacią ze względu na brak informacji o jej postaci, podczas gdy Axel, mimo niewielkiego czasu ekranowego, otrzymał wystarczająco właściwe dopełnienie, a jego subtelne gesty i mimika świetnie oddały wewnętrzną walkę, co dodatkowo wzbogaciło emocjonalne starcia.
Bardzo podobały mi się finałowe walki „gigantów” w ostatnim etapie turnieju, które pod względem choreografii, umiejętności i pracy kamery przewyższyły wszystko, co do tej pory widzieliśmy w serialu. Aktorzy i kaskaderzy wykonali kawał świetnej roboty – płynnie łącząc widowiskowe przewroty i wyskoki z klasycznymi ruchami karate, a ich mimika i wokalizacja dodały starciom emocjonalnej głębi np. wszystkie walki z udziałem Axela, kiedy spojrzenia bohaterów w konkretnych momentach miały silny ładunek emocjonalny. Gołym okiem widać było progres bohaterów, a pojedynki wypadły autentycznie. Niestety, momentami należało zawiesić niewiarę, bo do fabuły wkradła się lekka „mangowość” – niekiedy sama wiara w siebie i emocje pozwalały bohaterom zyskać przewagę w walce z przeciwnikiem o wyższych umiejętnościach, jak chociażby w finale Sekai Tekai.

Finał Cobra Kai mocno zagrał na moich emocjach. Twórcy wciąż potrafili zaskoczyć zwrotami akcji i zmieniać losy bohaterów w nieoczekiwany sposób – momentami byłem wzruszony, innym razem aż kipiałem z ekscytacji. Jednak moje wrażenia byłyby jeszcze intensywniejsze, gdyby fabuła w kilku miejscach nie była na siłę przekombinowana, tylko po to, by spełnić fanowskie oczekiwania. Niektóre wydarzenia nie miały logicznego wprowadzenia i naginały wcześniejsze zasady np. układ finałowych walk turnieju, który według wcześniej ustalonych reguł nie miał prawa się wydarzyć. Wolałbym, aby historia doszła do konkretnych rozwiązań w logiczniejszy sposób niż fanfickowy.