Recenzje seriali

Dragon Ball Daima (Opinia bezspoilerowa)

„Dragon Ball Daima” to najnowsza odsłona kultowego uniwersum, przy której tworzeniu brał udział sam Akira Toriyama, ojciec serii. Produkcja opowiada o przygodach Goku, Vegety, Bulmy i Piccolo, którzy w odmłodzonej formie trafiają do świata demonów, by zmierzyć się z tamtejszym władcą i odzyskać swój pierwotny wiek.

Anime od samego początku ma lżejszy, bardziej komediowy ton, co widać choćby po fabularnym punkcie wyjścia, mocno inspirowanym „Dragon Ball GT”. Sam pomysł odmłodzenia bohaterów nie jest niczym nowym, ale pozwolił wrócić do bardziej przyziemnych przygód, kontrastujących z coraz bardziej abstrakcyjnymi walkami z bogami i multiwersalnymi przeciwnikami znanymi z „Dragon Ball Super”. W moim odczuciu ta zmiana była dobrym ruchem – przygoda znów wysunęła się na pierwszy plan – bohaterowie przemierzają różnorodne krainy demonicznego świata, które nie tylko mają unikalny klimat i otoczenie, ale także wzbogacają lore Dragon Balla. Dzięki temu dowiadujemy się więcej o zasadach funkcjonowania świata demonów, podziale społecznym czy tajemnicach dotyczących narodzin niektórych istot.

fot. IMBD / Netflix

Z dużym sentymentem podchodziłem do tego, jak w Daima ponownie zaczęły liczyć się dawne poziomy mocy. Po raz pierwszy od dawna można było odczuć realną przewagę, gdy bohaterowie świadomie sięgali po SSJ1 czy SSJ2, zamiast odpalać kolejne formy na pierwszego lepszego przeciwnika, jak to bywało w „Dragon Ball Super”. Walki były konkretne, dynamiczne, bez zbędnego przeciągania, a nowoczesny styl animacji świetnie oddawał ich intensywność i płynność – pozytywnie odbieram styl animacji i ścieżkę dźwiękową, ponieważ bohaterowie i otoczenie byli atrakcyjnie przedstawieni, dbając o szczegóły czy zachowanie proporcji w każdej sekwencji (drobne ubytki nie były dostrzegalne przy szybszym tempie akcji).

Historia została przedstawiona w przemyślanym tempie – nawet gdy akcja zwalniała, wykorzystano to na budowanie relacji między bohaterami i tworzenie intrygi. Wątek został podzielony na kilka frakcji o odmiennych interesach, co dodało fabule głębi. Dzięki temu mieliśmy okazję zobaczyć świat z różnych perspektyw – od codziennego życia jego mieszkańców, przez trudności związane z przemieszczaniem się między krainami, aż po lokalne specjały, które mogły realnie wpływać na losy bohaterów. Podobało mi się także wprowadzenie nowych postaci – ich obecność w historii miała sens, nie byli to jedynie zapychacze. Każda z nich wnosiła coś do fabuły, czy to rozwiązując konflikty, czy snując własne intrygi. Niestety, w kluczowych momentach część z nich została odsunięta na bok, by zrobić miejsce dla głównej czwórki – co było trochę rozczarowujące.

fot. IMBD / Netflix

Nie obyło się też bez kontrowersji. Ostatnie trzy odcinki mocno namieszały w kanonie, wprowadzając zmiany, które nie do końca pasują do późniejszych wydarzeń z serii. Choć wielu fanów przyjęło je pozytywnie o czym świadczą wysokie oceny odcinków w serwisie IMBD, nie da się ukryć, że są one problematyczne dla tych, którzy traktują kanon jako świętość. Co gorsza, twórcy nie zadali sobie trudu, by logicznie wyjaśnić, dlaczego bohaterowie nigdy później nie wspominają o tych wydarzeniach. Osobiście mi to nie przeszkadzało – lubię skupić się na historii, a nie na dopasowywaniu jej do reszty uniwersum, ale jestem świadom problemów wynikających z tych rozwiązań fabularnych.

Choć Dragon Ball Daima ma wyraźnie humorystyczny ton, niektóre momenty były przesadzone. Przykładem są nowe wersje Majinów – ich wprowadzenie miało budzić grozę, nawiązując do wydarzeń z finału „Dragon Ball Z”, a ostatecznie skończyło się na czystej komedii, co osłabiło ich znaczenie fabularne czy przebieg istotnych walk. Podobnie wypadł stary Nameczanin – raz kreowany na mędrca, innym razem zachowujący się jak zdziwaczały starzec, przez co trudno było traktować go poważnie.

fot. IMBD / Netflix

Nieco zawiodłem się też na wykorzystaniu motywu odmłodzenia postaci. Liczyłem, że twórcy poświęcą więcej uwagi wszystkim bohaterom, a nie tylko głównej czwórce. Przez 20 odcinków całkowicie pominięto ziemskie wątki, przez co nie wiemy, co działo się z resztą obsady. A szkoda, bo wyobrażam sobie świetne sceny, w których np. młodszy Gohan zmaga się z naukowo-rodzinnymi obowiązkami, a Żółwi Pustelnik wykorzystuje młode ciało do nowych miłosnych podbojów. Nawet minutowe wstawki do każdego odcinka byłyby wartościowe dla fabuły.