Lioness – Sezon 2 (Opinia bezspoilerowa)
Na palcach obu dłoni zliczyłbym seriale, które z sezonu na sezon podnosiły poprzeczkę. No… teraz potrzebowałbym już kolejnej dłoni, bo „Lioness” udowodnił drugim sezonem, że jeden z flagowych tytułów SkyShowtime potrafi wyciągać wnioski z odbioru poprzednich odcinków i przekuć je w jeszcze bardziej angażującą historię.
Twórcy nie kazali długo czekać, by przekonać się, że drugi sezon „Lioness” podąża lepszą ścieżką. Już pierwszy odcinek pokazuje to z pełną mocą. Od razu zostajemy wrzuceni w sam środek intensywnej akcji, w której cały zespół CIA zostaje uwikłany w polityczny konflikt. Bohaterowie muszą radzić sobie na własną rękę, a sytuacja robi się coraz bardziej napięta: kule świszczą z każdej strony, wybuchy nie ustają, a każdy ruch ma ogromne konsekwencje międzynarodowe (porwana amerykańska kongresmenka, meksykańskie kartele itp.).

Po pierwszym sezonie narzekałem na zbyt małą ilość akcji i przesadne skupienie się na emocjach bohaterek, kosztem głównego wątku, mimo że cała reszta podobała mi się. A tu proszę! Już sam premierowy odcinek oferuje więcej porządnej, realistycznie pokazanej akcji, w której kamera działa tak, by widz poczuł się jak na froncie, niż cały poprzedni sezon (nie żartuję!). I to dopiero przedsmak. W dalszej części sezonu sceny akcji są jeszcze mocniejsze z odpowiednim stosunkiem do całej reszty (po równo pi razy oko). Trzeba przyznać, że produkcja nie szczędziła budżetu. Widać to po różnorodności lokacji, ilości sprzętu w użyciu i dopracowanych efektach specjalnych. Wybuchy, zniszczenia, dezorientacja żołnierzy, wszystko zostało oddane z niezwykłym realizmem. Na ekranie pojawiają się helikoptery, czołgi, drony i szeroki arsenał broni, co daje przekrojowy obraz operacji CIA. Momentami czułem się, jakbym wskoczył w środek „Battlefielda” i nawet nie zastanawiałem się, na ile to realistyczne, bo całość była po prostu świetnie zrealizowana i wciągająca. Dobrze działają sceny „przed” i „po” konkretnej akcji. Pierwsze budują ciszę przed burzą, dają poczuć, że drużyna CIA to prawdziwi kompanii broni łączących coś więcej niż oddanie krajowi. Z kolei „po” daje poczuć ciężar akcji i to jak każdy mierzy się ze swoimi ranami. Przeszkadzała mi wyłącznie „śmiertelność” głównych bohaterów. Akcja nie szczędziła walczących, trupów było gęsto, ale główni bohaterowie „radzili sobie” mimo skali odniesionych ran, a nawet najbardziej czarne scenariusze w pojedynczych przypadkach miały bajkowe rozwiązania (bardzo efektowne – coś za coś…).
Ten sezon nie opiera się jednak wyłącznie na widowiskowych scenach, spokojnie. Twórcy zadbali o solidny trzon fabularny z naciskiem na politykę i kulisy działań rządowych. Znacznie więcej uwagi poświęcono pokazaniu wpływu operacji Lioness na politykę, a jednym z najlepszych zabiegów było wykorzystanie materiałów telewizyjnych i wywiadów, które oglądają członkowie rządu czy rodziny żołnierzy. Dzięki nim sytuacja polityczna nabiera kontekstu, a reakcje bohaterów pozwalają lepiej zrozumieć nastroje społeczne i ich konsekwencje. Sceny rozgrywające się w Białym Domu są równie interesujące. Zaglądamy do tajnych pokoi, poznajemy mechanizmy podejmowania decyzji, a także widzimy zderzenie interesów różnych instytucji i firm, które mimo wspólnych celów posługują się odmiennymi metodami. Dzięki temu powstają moralne konflikty z dobrze uargumentowanymi racjami po obu stronach, które skłaniają do refleksji nad naturą władzy, lojalnością, poszanowaniem „środków” na realizację celu czy granicami odpowiedzialności.

Drugi sezon „Lioness” oferuje też emocjonalne tło, ale tym razem zrealizowane znacznie lepiej niż w pierwszym sezonie. Więcej czasu poświęcono rodzinom Joe, Byrona i Kaitlyn, co pozwala zobaczyć, jak praca w agencji wpływa na życie prywatne i relacje bliskich. Widzimy, jak trudno pogodzić obowiązek wobec kraju z odpowiedzialnością wobec rodziny, jak kształtuje się zaufanie i więzi między partnerami oraz jak cienka bywa granica między poświęceniem a egoizmem. Z tych wątków wyrasta wiele poruszających konfliktów: autentycznych, wiarygodnych i bez oczywistych rozwiązań. Każda ze stron ma swoje racje np. Joe poświęca się dla ojczyzny, a jej rodzina cierpi z powodu nieobecności matki i żony. Nikt nie jest jednoznacznie winny, co tylko pogłębia emocjonalny wydźwięk historii (nawet nie potrafię określić, kogo faworyzuję w danej sytuacji, a kogo mi żal). Co ważne, wątki te nie ograniczają się do głównej bohaterki. Równie dobrze rozwinięto historie Kaitlyn i Byrona, dzięki czemu ich decyzje w kluczowych momentach wydają się w pełni uzasadnione.
Pozytywnie zaskakuje też relacja Joe i Cruz, które w pewnym momencie przejmują narracyjną inicjatywę. W poprzednim sezonie „podobny wątek” wydawał mi się zbyt rozwleczony i dominujący nad fabułą, ale tym razem pokazano go z większym taktem i subtelnością. Ich więź jest szczera, delikatna i autentyczna. Pokazuje, jak w ekstremalnych warunkach może narodzić się prawdziwa, nieinwazyjna bliskość, która niesie w sobie emocjonalną siłę, a nie tanie dramaty.
Dziękujemy SkyShowtime za dostęp do serialu. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.


