Recenzje seriali

Invincible – Sezon 3 (Opinia bezspoilerowa)

Twórcy Invincible stanęli przed nie lada wyzwaniem w trzecim sezonie — wzięli na klatę najcięższy okres w życiu Marka. To moment, który wymagał od niego serii trudnych decyzji: zarówno w relacji z Cecilem, jak i w brutalnych, krwawych starciach z Viltrumianami. Dlaczego uważam, że poradzili sobie znakomicie?

Na szczególną uwagę zasługuje główny wątek, któremu poświęcono odpowiednio dużo czasu. Narracja daje przestrzeń, by historia spokojnie wybrzmiała, a poszczególne wątki mogły osiąść w widzu i nabrać emocjonalnej siły. Akcja płynie wolniej niż w komiksie — i dobrze! Dzięki temu mocniej wybrzmiewają dylematy Marka, szczególnie te dotyczące relacji z Eve czy zagrożeń mających wpływ nie tylko na niego, ale i cały świat. Wprowadzono kilka zmian względem pierwowzoru, ale były to decyzje na plus — spójne ze światem, dobrze przemyślane, a przede wszystkim wzbogacające rozwój bohaterów. Świetnym przykładem jest większe skupienie na relacji Marka z jego bratem Olivierem, którym dodano więcej swobodnych interakcji z życia codziennego. Dzięki temu ich więź staje się dużo bardziej emocjonalna, co tylko wzmacnia napięcie, gdy młodszy brat znajduje się w niebezpieczeństwie.

fot. Prime Video

W tym sezonie więcej miejsca poświęcono postaciom drugoplanowym — i był to bardzo dobry ruch. Wypełniają one przestrzeń między dużymi wydarzeniami, spowalniając główną akcję, ale nie w negatywnym sensie. Wręcz przeciwnie — dostajemy więcej informacji o świecie, a każda postać dostaje swoje uzasadnione miejsce. Bardzo spodobał mi się nowy wątek z Debbie i jej partnerem — jego przyziemne podejście do życia tworzy ciekawy kontrast do świata superbohaterów. Debbie wreszcie ma kogoś, przy kim może naprawdę się otworzyć, a dodatkowo relacja ta wprowadza odrobinę humoru. Kapitalna była scena kolacji, gdzie w subtelny sposób wyśmiano stereotypy, pokazując różnicę między „normalnym życiem” a światem superbohaterów. No i Rex. Wreszcie dostał więcej ekranowego czasu niż w komiksie, co wyszło mu tylko na dobre. Jego relacja z Markiem to fajny kontrapunkt — kumpelska, trochę napięta, ale dzięki temu jeszcze ciekawsza. Rex jako postać wnosi mnóstwo emocji, a jego miłosne perypetie… cóż, jak już wszystko wybucha, to człowiek zbiera szczękę z podłogi.

Sposób podawania mocnych scen? Rewelacja. Twórcy nie mają żadnych zahamowań — leje się krew, czuć brutalność, ale to nie jest przemoc dla samej przemocy. Wszystko ma swój cel i kontekst. Walki są długie, intensywne, a udział wielu bohaterów sprawia, że nawet najprostsze sceny zyskują na głębi — każdy ma inne motywacje, inny styl, inny ładunek emocjonalny. Świetnym przykładem jest finałowa sekwencja ostatniego odcinka. Twórcy sięgnęli po schemat z zakończenia pierwszego sezonu, ale podkręcili stawkę do maksimum. Było „więcej wszystkiego” – emocji, przemocy, rozmachu. Tak się robi zakończenie sezonu, które zostawia cię z otwartymi ustami i pytaniem: „co teraz?!” Podobała mi się też napięta relacja Cecila z Invincible — została wzbogacona o udział innych bohaterów, co pozwoliło pokazać różne spojrzenia na sytuację. To świetny przykład, jak złożona potrafi być historia, gdy każdy element ma swoje uzasadnienie i rozwój.

fot. Prime Video

Od strony wizualnej serial trzyma ten sam poziom co wcześniej. I to dobrze. Uproszczony styl animacji świetnie oddaje to, co najważniejsze w danej scenie, a przy tym zachowuje charakterystyczną komiksową estetykę. Nie ma tu fajerwerków graficznych, ale wszystko jest na swoim miejscu i działa tak, jak trzeba w duchu serii Kirkmana.