Dragon Ball Full Color: tomy 1-4 (Opinia bezspoilerowa)
„Dragon Ball”… Seria, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, prawda? Anime, na którym wielu z nas się wychowało, wracając czym prędzej ze szkoły do domu, byle tylko nie przegapić nowego odcinka. Anime, które potrafiło sprawić, że o konkretnej godzinie latem robiło się pusto na podwórkach. Jestem w tej części fanów, którzy poza anime znają też mangę i szczerze cieszę się, że dzięki kolorowej edycji J.P. Fantastica mogłem ponownie zanurzyć się w tę historię, ale… znacznie wcześniej!
Od wydawnictwa otrzymałem cztery pierwsze tomy. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jakość wykonania. W cenie 42 zł za tom otrzymujemy wydanie większego formatu niż klasyczne, z kolorową obwolutą, pod którą znajduje się jednolita grafika tomu w dominującym kolorze. Dzięki temu zachowany jest kolorystyczny klimat, a czytelnik może sam zdecydować, jaką kompozycję brzegów preferuje: różnorodność obwolut czy spójną zieleń. Uwagę przykuwa także papier o wyższej gramaturze, który sprawia, że strony są bardziej solidne, a jednocześnie intensywność kolorów prezentuje się znacznie lepiej dzięki matowi, od którego nie odbijają się rażąco światła. Jeśli chodzi o rysunki to mamy tu wysokiej jakości skany, bez żadnych pikseli czy rozmyć, a kolorystyka jest naprawdę świetnie wykonana. Barwy są odpowiednio stonowane, co pasuje do epoki, w której manga powstawała, a jednocześnie są zróżnicowane i dobrze dobrane do sekwencji, tak by wycisnąć z nich pełnię emocji. Szczególnie wyraźne jest to w scenach walk, które w kolorze zyskały zupełnie nowe życie. Najlepiej widać to w trzecim tomie podczas turnieju. Ruchy postaci są bardziej zróżnicowane, ataki energetyczne bardziej efektowne, a kolorystyka dodatkowo podkreśla różnorodność zawodników i emocje towarzyszące starciom.

W każdym tomie na końcu znajduje się dodatek w formie małej bazy wiedzy. Kilka stron klimatycznie zaaranżowanych, w których autorowi zadano krótkie pytania, a on udziela zwięzłych, ale ciekawych odpowiedzi. To wartościowy dodatek, który rzuca nowe światło na proces twórczy Toriyamy. Dowiadujemy się m,in. skąd wzięły się konkretne nazwy technik, dlaczego postacie noszą takie, a nie inne stroje, i jakie emocje autor wiąże z niektórymi bohaterami. Lubię tego typu dodatki. Pozwalają głębiej wejść w świat mangi, poznać inspiracje twórcy i jeszcze mocniej docenić jego kreatywność.
Pod względem fabularnym każdy tom dotyczy innego etapu życia Goku i jego przyjaciół. Pierwszy tom służy przede wszystkim wprowadzeniu w świat, prezentując Goku oraz charyzmatycznych towarzyszy, takich jak Bulma czy Ulong. Wszystko kręci się wokół tytułowych Smoczych Kul. W kolejnym tomie obserwujemy trening pod okiem Żółwiego Mistrza, gdzie Goku poznaje Kuririna, i to właśnie wtedy zaczyna się kształtować jego droga wojownika. Trzeci tom to już próba umiejętności bohaterów podczas pierwszego turnieju walk, który jako motyw powraca później wielokrotnie w całej serii. Czwarty tom domyka wątek turniejowy i rozpoczyna nowy rozdział, czyli niebezpieczną misję przeciwko Armii Czerwonej Wstęgi, jednym z najbardziej kultowych zagrożeń świata „Dragon Balla”, które jeszcze nie raz powróci w dalszych częściach.

To dopiero początki serii, a już czuć, że Toriyama z dużą swobodą i wyczuciem zaczyna kreować rozległy świat. Z humorem, często autoironicznym, wprowadza postacie i motywy, które później staną się fundamentem serii. Jako fan „Zetki”, który nie znał do końca tych najwcześniejszych rozdziałów, znalazłem tu wiele świetnych uzupełnień, ale też ciekawe porównania. Widać, jak bardzo świat się zmieniał z tomu na tom. Sama historia wciąga swoją przygodową dynamiką i sielankowym klimatem, w którym nawet poważniejsze wątki są przełamywane ponadczasowym humorem trafiającym do każdego. No, prawie każdego… W pierwszym tomie pojawia się sporo żartów o zabarwieniu erotycznym, których ilość i bezpośredniość potrafią wręcz zniechęcić. Ale seria szybko się wyrabia. Już od drugiego tomu ilość sprośnych żartów jest wyraźnie mniejsza i lepiej dopasowana do kontekstu. Co więcej, w odpowiednich momentach potrafią naprawdę rozbawić.
Zmiany dostrzegalne są także w samych bohaterach. Początkowo mocno przerysowani i parodystyczni, z czasem dojrzewają, ich dialogi nabierają głębi, a decyzje stają się bardziej przemyślane. Co ważne, nie tracą przy tym swojego charakterystycznego klimatu i uosobienia. Każda postaci jest unikalna na swój sposób, zero podobieństw. I nawet jeśli są to najbardziej abstrakcyjne pomysły, puszczanie wodzy fantazji bez hamulców to jednak składa się to na spójny świat i coś potrzebnego dla danej historii. Fabuła przypomina nieco klasyczne RPG. Bohaterowie mają jasno określony cel, do którego muszą dotrzeć, przechodząc przez kolejne etapy. Taka struktura daje dużą swobodę narracyjną, pozwala na zaskoczenia i nagłe zwroty akcji. I tu znów dużą rolę odgrywa humor. To on sprawia, że fabuła potrafi odbić w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Jednym z najlepszych przykładów jest Ulong, który w absurdalny, ale genialny sposób ratuje świat… za pomocą majtek. Dosłownie!

No i są jeszcze sceny walk, które naprawdę robią wrażenie. Podoba mi się ich przyziemność. Bohaterowie nie są jeszcze bogami mocy, ich pojedynki są fizyczne, dynamiczne i kreatywne. Toriyama pozwala sobie na fantazję np. latająca chmurka, rozciągliwy kij, wyolbrzymione ciała. Wszystko to sprawia, że schematy są przełamywane, a każda walka zyskuje indywidualny charakter. Walki są zwarte, dobrze zaplanowane i nieprzegadane. To połączenie realizmu i szalonej wyobraźni sprawia, że „Dragon Ball” już na samym początku oferuje coś unikalnego.
Dziękujemy J.P. Fantastica za mangi. Wydawnictwo nie miało wpływu na opinię i tekst.


