Chad Powers (Opinia bezspoilerowa)
Futbol amerykański? To nie moja bajka. Dawałam tej dyscyplinie sportu kilka szans, ale za każdym razem coś mi w niej nie grało. Nie potrafiłam się wciągnąć, nic do mnie nie trafiało. Właśnie dlatego zupełnie nie interesowałam się premierą „Chad Powers”. Skusiłam się jednak z dwóch powodów: Glena Powella, którego jestem wielką fanką, oraz licznych porównań do „Teda Lasso”. I muszę przyznać: dobrze, że sięgnęłam po ten serial, bo to jedna z najlepszych komedii, jakie ostatnio widziałam. Serio!
Nie bez powodu „Chad Powers” zestawia się z „Tedem Lasso”, choć uważam, że takie porównanie trochę zamyka serial w określonych ramach. Mimo podobnego klimatu, „Chad Powers” ma sporo własnego charakteru. Oba tytuły to komediodramaty osadzone w świecie sportu, skupione na losach sportowca, który przeżywa upadek i próbuje się odbudować. W tym przypadku Russ (główny bohater) sam zniszczył swoją karierę i dobre imię, dlatego tworzy fikcyjną tożsamość, poddając się solidnej charakteryzacji, by móc zacząć od nowa. Już sam opis fabuły brzmi interesująco, a im dalej w szczegóły, tym robi się tylko lepiej.

Mocną stroną serialu jest jego sportowy aspekt, co mnie naprawdę zaskoczyło. W „Tedzie Lasso” narzekałam, że piłka nożna stanowiła jedynie tło wydarzeń, natomiast „Chad Powers” poświęca futbolowi amerykańskiemu dużo więcej uwagi. Każdy odcinek zagląda za kulisy: do szatni, na treningi, na boisko. Widzimy, jak zespół się dociera, jak wygląda codzienność zawodników, jak budowana jest drużynowa chemia. Oczywiście, ze względu na format (sześć odcinków po około 30 minut) nie oglądamy całych meczów, treningów, przygotowań, a raczej skróty i podsumowania. Momentami rozczarowuje to, zwłaszcza kiedy stawka meczu jest wysoka, ale mimo to sportu jest tu naprawdę dużo. I to się opłaca, dzięki temu historia jest bardziej angażująca, a stawka gry wyraźnie odczuwalna.
Świetnie też, że twórcy potrafili zrównoważyć wątki sportowe i obyczajowe. Tak samo jak głęboko wchodzimy w sport, tak samo poznajemy życie bohaterów: od rodzinnych problemów Russa, które tłumaczą jego zachowanie i pogonią za popularnością, po skomplikowaną relację Ricky z trenerem Jake’em, mającą duży wpływ na całą drużynę. Postaci jest sporo, niestety nie każda otrzymała tyle czasu, ile by mogła przez co niektórych postaci/aktorów nawet się nie zauważa, ale ci, na których skupia się fabuła, są naprawdę dobrze rozpisani. Ich problemy są proste, życiowe, ale przez to bardzo wiarygodne. To historie, w które łatwo uwierzyć, bez zbędnych dramatów czy przekombinowań. Serial potrafi zarówno wzruszyć, jak i rozśmieszyć. Humor ma tu różne odcienie: od błyskotliwych ripost po sytuacyjne problemy jak dotarcie do domu na czas przed ciszą nocną, kończąc na nieco przaśne, studenckich żartach, które potrafią zażenować. Dzięki tej różnorodności każdy znajdzie coś dla siebie.

Sercem produkcji są postacie, a przede wszystkim główny bohater. Glen Powell daje prawdziwy popis aktorstwa, tworząc jedną postać w dwóch zupełnie różnych odsłonach. Widać, jak dopracował każdy detal . Od głosu i mimiki po sposób poruszania się. Efekt jest zaskakujący: mimo że wiemy, kim jest, momentami naprawdę można zapomnieć, że pod charakteryzacją wciąż kryje się ten sam aktor. Powell świetnie przechodzi z Chada w Russa i z powrotem. Ten zabieg, choć komediowy, ma duży wpływ na emocjonalny wydźwięk historii i rozwój relacji między bohaterami. W ciągu sześciu odcinków każdy z nich przechodzi przemianę, a finał wyraźnie sugeruje kierunek na kolejne sezony. Chad jest prawdziwą „wisienką na torcie”: ujmujący swoją naiwnością i serdecznością, potrafi budować relacje, w które chce się wierzyć. Przyjaźń z Dannym wypada autentycznie i ciepło, a chemia między Chad a Ricky (choć zmierza w oczywistym kierunku przez co nie brakuje naciąganego love stroy) ma w sobie coś hipnotyzującego. Jedyny zarzut, jaki mogłabym mieć, to tempo rozwoju relacji. Przejście od „nie znamy się” do „jesteśmy kumplami na śmierć i życie” dzieje się trochę zbyt szybko, nawet jak na format serialu, przez co w momentach kryzysowych brakuje podbudowy emocjonalnej. Na szczęście nie wpływa to znacząco na odbiór całości.
Nie można też pominąć samej charakteryzacji, która zasługuje na ogromne brawa. Ekipa wykonała kawał świetnej roboty, tworząc wizerunek, który naprawdę zmienia aktora nie do poznania. Najbardziej jednak cenię to, że twórcy nie potraktowali tego elementu po macoszemu. Poświęcili czas, by pokazać cały proces nakładania charakteryzacji, a także drobne sytuacje, gdy coś idzie nie tak i wymaga szybkich poprawek. Widać, że nad tym wątkiem pracowały osoby dobrze znające temat. Dzięki temu serial potrafi zarówno rozbawić, jak i z szacunkiem pokazać, ile wysiłku wymaga taka przemiana. To nie tylko zabieg komediowy, ale też symboliczny, odzwierciedlający próbę odbudowania tożsamości bohatera.
Dziękujemy Disney+ za dostęp. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.


