Recenzje seriali

Biały Lotos – Sezon 3 (Opinia bezspoilerowa)

Trzeci sezon „Białego Lotosu” zabiera nas do Tajlandii, gdzie nowi, zamożni goście mierzą się z własnymi tajemnicami i problemami. Wśród nich znajduje się ekscentryczna rodzina, której członkowie mają zupełnie różne oczekiwania wobec wakacji, trójka przyjaciółek z dzieciństwa (w tym jedna znana celebrytka), a także para z dużą różnicą wieku – Rick i jego dziewczyna Chelsea. W sezonie powraca też Belinda z pierwszej serii, a jej historia łączy się z wątkami z poprzednich odcinków. Motywami przewodnimi są duchowość, śmierć oraz próba pogodzenia się z własnym losem.

fot. MAX

Dla mnie ten sezon okazał się najsłabszy z dotychczasowych. Był zbyt spokojny, mało wyrazisty, a postaci – poza kilkoma wyjątkami – niezbyt mnie zainteresowały. Największe wrażenie zrobił na mnie Rick (Walton Goggins) oraz Chelsea (Aimee Lou Wood), choć możliwe, że wpływ miała znajomość tych aktorów z innych ról. Sezon oglądałam z przerwami – w pewnym momencie odłożyłam go na bok i połowę nadrobiłam dopiero niedawno.

Rodzina Ratliffów wydała mi się mocno stereotypowa: apatyczna matka uzależniona od leków, pewny siebie macho-syn, zbuntowana córka i najmłodszy, zagubiony chłopak. Na tym tle wyróżniał się jedynie ojciec – jego wewnętrzna walka i emocjonalna ewolucja z odcinka na odcinek były fascynujące, a Jason Isaacs świetnie oddał te zmiany. Końcowo uważam, że reszta rodziny ciekawie wpłynęła na jego zachowanie, mimo, że jako pojedyncze postaci byli dla mnie niezbyt interesujący.

fot. MAX

Największe emocje wzbudzili we mnie Rick i Chelsea – ich relacja, początkowo wyglądająca na typową historię młodej dziewczyny z bogatym starszym mężczyzną, z każdym odcinkiem okazywała się czymś głębszym. Rick przyjechał do Tajlandii z konkretnym celem, a stopniowe odkrywanie tego motywu trzymało mnie w napięciu. Jak dla mnie był on jedną z najmniej przewidywalnych osób i to było jedna z moich ulubionych cech jego charakteru. Bardzo podobały mi się też wydarzenia, kiedy Rick wyjechał na chwilę z kurortu. Widz mógł tylko obstawiać do czego jest on zdolny. To tam wydarzyło się najwięcej dziwnych sytuacji, które tak kojarzą mi się z klimatem poprzednich sezonów. Chelsea i jej relacja z Chloe to też coś wyjątkowego, ponieważ to one wzbudzały we mnie najwięcej sympatii i ich wątek utrzymał moją uwagę. Bez nich pewnie nie dotrwałabym do końca sezonu.

fot. MAX

Wątek przyjaciółek był dość jednostajny – od początku było widać toksyczność ich relacji i to się nie zmieniało przez cały sezon. Ich przyjaźń wydawała się wymuszona, a napięcia między nimi były wręcz oczywiste. Dopiero pod koniec zaczęłam sympatyzować z Laurie – choć była brutalnie szczera, przynajmniej próbowała coś zmienić. Belinda, która miała pełnić podobną rolę jak Tanya we wcześniejszych sezonach – spinającą fabułę postać powracającą – nie wniosła dla mnie tyle lekkości i humoru, co bohaterka grana przez Jennifer Coolidge. Początkowo byłam ciekawa, jak zostanie rozwinięta jej znajomość z Gregiem, ale ostateczne rozwiązanie fabularne było dla mnie rozczarowujące. Nie spełniło to moich oczekiwań, ponieważ myślałam, że ich spotkanie mogłoby doprowadzić do większej akcji.

fot. MAX

Najciekawsze momenty nadeszły dopiero w ostatnim odcinku, gdy powróciły wątki z pierwszej sceny sezonu i można było zacząć zgadywać, kto z bohaterów nie przetrwa wakacji. Było sporo napięcia i w końcu poczułam emocje, na które czekałam przez cały sezon. Zaskoczenia i zwroty akcji w finale wynagrodziły mi rozwlekłą wcześniejszą narrację. Podsumowując – mam mieszane uczucia. Liczyłam na więcej emocji i zwrotów akcji. Do tego nie polubiłam większości postaci. Choć sezon nie spełnił moich oczekiwań, nie porzucam tej produkcji. Wierzę, że twórcy jeszcze mają coś ciekawego do zaoferowania, nawet jeśli tym razem nie trafili w mój gust.