Digimon Story: Time Stranger (Opinia)
Digimony powróciły w szóstej odsłonie cyklu Digimon Story o podtytule „Time Stranger”. To powrót, który nie tylko z serduchem podchodzi do marki, pokazując w niej to, co najlepsze, ale przede wszystkim ustanawia nowy poziom jakości w gatunku. To tytuł, który może stać się nie tylko silną konkurencją dla innych RPG, ale wręcz wzorem do naśladowania.
Gra zaczyna się dość niepozornie: wybieramy jednego z dwóch protagonistów, następnie pierwszego Digimona, który zasili naszą trzyosobową drużynę, po czym poznajemy pierwsze zagrożenie czyli anomalię czasoprzestrzenną zwiastującą koniec świata (zarówno realnego, jak i cyfrowego). Brzmi znajomo? Możliwe, podobne motywy był już wielokrotnie eksploatowane w popkulturze, a szczególnie w uniwersum Digimonów. Miło zaskoczyłem się, że z każdą kolejną godziną historia jednak nabiera tempa i głębi. Konflikt pozwala odwiedzać różne części cyfrowego świata, coraz mocniej odkrywając naturę głównego zagrożenia. W pewnym momencie gra uderza gracza fabularnym „BAH!” – docieramy do pozornego finału po około dziesięciu godzinach, który okazuje się jedynie wstępem do prawdziwej akcji. Od tego momentu zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Wraz z powrotem do wcześniej odwiedzanych lokacji odkrywamy, że Digimony wcale nie są prostą, lekką historią o przyjaźni. To dojrzała opowieść, pełna mroku, trudnych emocji i skomplikowanych relacji. Wśród samych stworków kryją się dramaty oparte na więzach, naturze i potrzebie dawania drugiej szansy. Scenariusz główny zasługuje na ogromne uznanie. Trudno nie wkręcić się od pierwszych godzin samym ukazaniem bogactwa światów, różnorodność Digimonów, a przede wszystkim fabułą skierowaną do bardziej dojrzałego gracza. Co więcej, każdy stworek ma nie tylko unikalny wygląd i umiejętności, ale też osobowość (nie zawsze potulną, serio!) oraz historię, która w porównaniu do głównego bohatera…
… no właśnie, tutaj pojawia się największy zgrzyt czyli nasza postać. Protagonista to niestety „papierowe tło”. Ma jasno określoną rolę i nie wychodzi poza nią. Nie posiada osobowości, charakteru ani nawet głosu. Co gorsza, wybory dialogowe nie mają żadnego wpływu na bieg historii. Jedyny człowiek bez dubbingu w porównaniu do reszty (człowiek czy digimon, każdy ma dubbin, ale nie my…). Nie rozumiem powodów tej decyzji, ale mocno rzuca się to w oczy.

Jednym z najmocniejszych punktów „Time Stranger” jest turowy system walki. Choć zwykle nie jestem jego fanem, tutaj działa. Powodów jest kilka: po pierwsze to ogromna liczba dostępnych Digimonów, których można rekrutować do drużyny. To zachęca do eksperymentowania z konfiguracjami, umiejętnościami i rolami, tworząc bogaty system taktyczny dostosowany do osobistych preferencji. Walki robią wrażenie również wizualnie. Efekty specjalne nadają atakom odpowiednią moc, dzięki czemu każdy „specjalny ruch” naprawdę czuć. Do tego dochodzą przerywniki filmowe, które podkreślają emocje w kluczowych starciach (można poczuć się jak w topowym anime). Niektóre z nich wprowadzają nawet dodatkowe minizadania np. atakowanie konkretnych punktów lub walkę z udziałem tymczasowych sojuszników, co wymaga elastyczności w strategii.
Na pochwałę zasługuje też system zarządzania Digimonami. Jak w poprzednich częściach, możemy trenować ich umiejętności, rozwijać drzewka agenta, kupować i przypisywać ruchy, a także zacieśniać więzi z towarzyszami, co wpływa na ich osobowość i rozwój. Do tego dochodzi możliwość podróżowania na niektórych Digimonach (bieganie na Garurumonie to czysta radość!) oraz system ewolucji z jasno określonymi wymaganiami. Ale nie jest idealnie. Jednym z dwóch minusów jest ukrywanie nazw ewolucji mimo widocznych konturów sylwetek. To niepotrzebne utrudnienie przy podejmowaniu decyzji. No i w porównaniu z „Digimon World: Next Order” z 2016 roku można też odczuć kilka kroków wstecz. Budowanie więzi zostało uproszczone do krótkich dialogów, a trening zastąpiono „farmą”, w której Digimon ćwiczy przez określoną ilość czasu w realnych minutach. Trening HP o 30–50 punktów trwa pół godziny, co frustruje wydłużając rozgrywkę rodem z mobilnych tytułów. Oczywiście można przyspieszyć proces, wydając złoto… a więcej złota można zdobyć, kupując dodatkowe dungeony, bo z samej rozgrywki jest „skromnie” delikatnie ujmując. Nie jest to konieczne do grania, ale takie rozwiązanie trudno nazwać przyjazne, jeśli nie było to uwzględnione w najwyższej opcji zakupowej gry.

Pod względem technicznym Time Stranger zachwyca. Gra działa płynnie, utrzymując stabilne FPS-y nawet podczas długich sesji. Co więcej, nie natrafiłem na żadne błędy ani crashe, a to dziś rzadkość wśród premierowych tytułów. Graficznie produkcja prezentuje się jak interaktywne anime. Projekty postaci i Digimonów są dopracowane w najmniejszych detalach, a każdy świat ma swój niepowtarzalny klimat: od gęstych, zarośniętych dżungli z mostami w koronach drzew, przez nadmorską wioskę przy rafie koralowej z hipnotyzującym błękitem morza, aż po tętniące życiem metropolie pełne ludzi i świateł. Widać ogrom pracy włożony w stworzenie bogatego, różnorodnego uniwersum i serio jest czym oczy zachwycać. Szkoda jednak, że świat ten skrywają pewne ograniczenia. Choć aż prosi się o eksplorację, często natrafiamy na niewidzialne bariery uniemożliwiające przejście dalej. Bywa to tym bardziej absurdalne, że po tych samych ścieżkach poruszają się NPC lub Digimony. Czasem nie da się przejść ulicą, ale chodnikiem już tak, co wywołuje wrażenie, jakbyśmy poruszali się po ściśle wyznaczonym torze i obcowania w ładnej klatce. W zatłoczonych miastach wrażenie to potęgują bezimienni ludzie bez twarzy, przez których można przejść jak przez duchy.
Dziękujemy Cenega za grę. Cenega nie miało wpływu na opinię i tekst.


