Agencja – Sezon 1 (Opinia bezspoilerowa)
„Agencja” to najnowszy serial SkyShowtime, który zabiera nas w świat operacji CIA, pokazując równolegle dwie ścieżki zawodowe: powrót Brandona Colby’ego, agenta po wieloletniej misji, oraz początki Ruiz Moraty, nowej twarzy w strukturach wywiadu. Gdy Brandon wraca do Stanów, okazuje się, że kraj nie śpi, a napięcie wewnętrzne i zewnętrzne w CIA sięga zenitu. W międzyczasie kariera Ruiz zaczyna przyspieszać, a wydarzenia wokół agencji nabierają niepokojącego tempa.
Początkowo nie byłem przekonany do tego serialu. Tempo rozwoju wydarzeń w pierwszych dwóch odcinkach jest bardzo wolne. Twórcy skupiają się niemal wyłącznie na ekspozycji: poznajemy strukturę CIA, rolę poszczególnych działów, tło polityczne, które stanie się kluczowe dla późniejszych decyzji, przede wszystkim wnikamy w bohaterów. To rzetelne i przemyślane wprowadzenie, które z jednej strony pomaga zrozumieć realia, wczuć się w sytuację i klimat, a z drugiej… skutecznie spowalnia narrację. Przez te dwa odcinki miałem nieodparte wrażenie, że niewiele się dzieje, czyli nie ma zwrotów akcji, nie ma napięcia, tylko dokładne budowanie fundamentów. I choć z czasem zrozumiałem sens takiego podejścia, na starcie trudno było mi się wciągnąć.

Na szczęście po tym dłuższym wstępie serial zaczyna łapać rytm. Historia nabiera wyraźnego kierunku, a wszystkie dotąd budowane wątki zaczynają się zazębiać. Choć nadal nie jest to klasyczne kino szpiegowskie z małą ilością pościgów i strzelanin, „Agencja” zyskuje na wiarygodności i skupieniu na pracy operacyjnej: mamy przesłuchania, zdobywanie informacji pod przykrywką, podszywanie się pod inne tożsamości, a wszystko to przedstawione w sposób metodyczny, autentyczny. Czuć ciężar tej pracy i ryzyko, które niosą ze sobą decyzje bohaterów. Duży nacisk położono na to, jak życie agentów wpływa na ich codzienność, emocje, relacje i – co ciekawe – jak sama agencja dba o ich „komfort” w zamian za lojalność i posłuszeństwo.
Z każdym kolejnym odcinkiem „Agencja” wciągałem się coraz bardziej. Główna intryga nabiera politycznego ciężaru, a stawka rośnie, gdy do akcji wkraczają postacie z najwyższych szczebli m.in. prezydent USA, przedstawiciele wywiadów, dowódcy wojskowi. Śledzenie konsekwencji decyzji na poziomie międzynarodowym to jeden z mocniejszych aspektów tej produkcji i skomplikowana sytuacja, gdzie każde decyzja ma spore ryzyko niepowodzenia, a stawka toczy się o najwyższą cenę. Dużą wartością jest też kontrast między dwoma głównymi bohaterami – doświadczony, wycofany Colby kontra początkująca, pełna emocji Ruiz. Ich odmienne spojrzenia na tę samą rzeczywistość pozwalają spojrzeć na CIA z dwóch zupełnie różnych perspektyw. Brandon zna reguły gry i ukryte koszty, Ruiz dopiero odkrywa, jak bardzo pochłania to całe życie.

Największe zastrzeżenia mam jednak do samej kreacji bohaterów. Choć obsada została świetnie dobrana, to zarysowanie postaci pozostawia wiele do życzenia. Michael Fassbender jako Brandon Colby gra solidnie, ale bez zaskoczeń. To kolejna jego rola zbudowana na chłodzie i opanowaniu zostawiając wrażenie „gdzieś to już widziałem”. Jego relacja z córką nie ma żadnej emocjonalnej dynamiki, trudno doszukać się w niej autentycznego napięcia. To samo tyczy się jego związku z doktor Samią Fatimą (Jodie Turner-Smith), który ma być główną motywacją Colby’ego, ale jest wyżuty z emocji, bez cienia chemii. Trudno uwierzyć, że dla tej relacji bohater gotów jest podważać własne przekonania i działać wbrew interesowi CIA.
Podobnie sztywno wypadają inni bohaterowie m.in. Saura Lightfoot-Leon jako Ruiz i Katherine Waterston jako agentka Naomi. Ich postacie przez cały sezon pozostają zaskakująco jednolite emocjonalnie, ton i ekspresja niemal się nie zmieniają, niezależnie od tego, czy mają do czynienia z przełożonym, podejrzanym czy kimś bliskim. W przypadku agentów CIA można zrozumieć powściągliwość, ale kiedy dotyczy to wszystkich relacji i sytuacji – trudno nie odnieść wrażenia, że coś tu zostało niedopracowane.


