Miłość, śmierć i roboty – Sezon 4 (Opinia bezspoilerowa)
Po trzyletniej przerwie „Miłość, śmierć i roboty” powraca z kolejnym sezonem. I to w formie, która pokazuje, że ta animowana antologia nie tylko się nie starzeje, ale potrafi jeszcze świeżej przemówić do wyobraźni! Każdy z odcinków to osobna historia, ubrana w unikalną oprawę wizualną, balansującą od komediowych absurdów po mroczne wizje przyszłości. Spaja je jedno: obecność przynajmniej jednego z tytułowych motywów: miłości, śmierci lub robotów. I muszę przyznać, że ten sezon ma spore szanse, by zostać moim ulubionym. Jest tu dużo przemyślanych historii, które potrafią wzruszyć, rozbawić albo chociaż zafascynować swoją formą nawet jeśli tematyka mija się z celem.
„Can’t Stop” to wizualna perełka, której fabuła nie istnieje w klasycznym rozumieniu, ale nie o nią tutaj chodzi. Ten krótki odcinek to teledysk, który hipnotyzuje swoją formą. Ścieżka dźwiękowa odpręża, a marionetkowa animacja zachwyca detalami – od realistycznie poruszających się sznurków po grę światła, która wydobywa charakter scen. To jeden z tych epizodów, które zostają w pamięci dzięki samej estetyce.

„Bliskie spotkania małego stopnia” oferują przewrotną wizję pierwszego kontaktu ludzi z obcą cywilizacją. Choć opowieść przybiera formę przerysowanej satyry, zadziałała na mnie zaskakująco dobrze. Komediowe tempo, dziecięce głosy bohaterów i przekleństwa wypowiadane z pełną powagą tworzą kontrast, który bawi i jednocześnie odbija smutną prawdę o ludzkiej naturze Całość wizualnie przypomina zabawę plastikowymi żołnierzykami z dzieciństwa i strategicznych gier wideo – z tą różnicą, że tutaj toczy się prawdziwa wojna, a elementy poruszają się płynnie z zapewnieniem odpowiedniego rozmachu.
Prawdziwą perełką sezonu okazał się dla mnie odcinek „Spider Rose”. Historia samotnej kobiety, która po modyfikacjach żyje w odosobnieniu, a jej świat zmienia się przez maleńkie stworzenie, jest prosta, lecz niesamowicie przejmująca. Od pierwszych chwil czuć, że pod urokliwą warstwą czai się coś mrocznego i choć można się tego domyślić, zakończenie i tak uderza ze względu na chemię między istotami, rozwój relacji czy wewnętrzną przemianę. Animacja 3D imponuje realizmem otoczenia, jak i subtelnym oddaniem emocji bohaterki. Inspiracje klasyką science fiction są tu bardzo wyczuwalne, ale nie dominuje wtórność, raczej wyrafinowany hołd.

Nieco mniej trafił do mnie odcinek „Chłopcy z rewiru 400”, który prezentuje świat zdewastowany przez obcy gatunek i podzielony między gangi próbujące odzyskać wolność. Choć pomysł był ciekawy, odcinek okazał się zbyt krótki, by zbudować spójny świat. Ich charaktery są zarysowane powierzchownie, a ilość szczegółów ograniczona, przez co trudno było mi się emocjonalnie zaangażować. Na szczęście uratowała go strona wizualna. Animacja w stylu komiksowym, z dynamiczną grą kolorów i efektownymi scenami akcji, skutecznie oddaje klimat upadłej metropolii. choć mam uwagi do kątu kamery – perspektywą zniekształcał postacie, często wyglądało to nienaturalnie brzydko.
Zupełnie inne wrażenie pozostawiła po sobie „Ta inna duża rzecz”, drugi z moich ulubionych odcinków. Kot i robot, których losy się splatają, szybko zyskują sympatię dzięki sprytnemu scenariuszowi. To przewrotna, zabawna i zaskakująco gorzka opowieść o początku końcu świata, która pokazuje, że nawet najmniejsze jednostki mogą mieć wielki wpływ. Koncepcyjnie historia świetnie nawiązuje do naszego rozwoju technologii, a dobrze nakreślone charaktery postaci wpływają na moją stronniczość – faworyzowałem tych, których nie chciałbym w prawdziwym życiu. Realistyczna animacja, dbałość o detale i świetne tempo sprawiają, że trudno się od niej oderwać. Jedyny minus to zakończenie – pozostawia lekki niedosyt i aż prosi się o kontynuację.

„Golgota” to kolejna próba ukazania kontaktu z obcymi, tym razem przez filtr religijnych i ekologicznych metafor. Tu wyobraźnia twórców naprawdę mnie zaskoczyła. Projekt obcej cywilizacji jest świeży i nietypowy, a całość podana z powagą, która skutecznie buduje nastrój wykorzystując z głową motywy religijne i środowiskowe przez co sedno historii jest bardzo współczesne. Animacja imponuje poziomem realizmu, że trudno uwierzyć, iż nie mamy do czynienia z filmem aktorskim.
„Krzyk tyranozaura” to cyberpunkowa wizja przyszłości, w której ludzie walczą o wolność na arenie… wykorzystując dinozaury! Pomysł może brzmieć absurdalnie, ale zrealizowany został z wyczuciem i odpowiednią dozą brutalności,. Choć emocjonalnie nie przywiązałem się do postaci, spodobała mi się warstwa społeczna tej historii – zwłaszcza finał, który rzuca nowe światło na układ sił. Styl animacji przypominał ten z „Tej innej dużej rzeczy”, co tylko wzmocniło moje pozytywne nastawienie.

Największym rozczarowaniem był dla mnie odcinek „Zeke i religia”. Próba połączenia II wojny światowej, mistyki i motywów nadprzyrodzonych nie wypaliła. Historii zabrakło głębi, a zbyt duża liczba wątków rozmyła przekaz. Mimo to trzeba przyznać, że animacja prezentowała się nieźle – komiksowy styl dobrze oddawał klimat epoki, rzeczywistość i emocje bohaterów.
Jeszcze mniej przypadł mi do gustu „Inteligentne urządzenia i ich głupi właściciele”. Odcinek oparty na komentarzach codziennych sprzętów, które narzekają na ludzi. Choć koncept miał potencjał, wykonanie okazało się zbyt banalne. Żarty były przewidywalne, zbyt oczywiste, tonacja nie wybrzmiewała jak powinna, a całość niewiele wnosiła względem poprzednich odcinków. Jedyne, co naprawdę mnie ujęło, to plastelinowa animacja – świeża, dopracowana i wizualnie atrakcyjna.
Sezon zamyka „Bowiem potrafi się skradać”, trzeci z moich ulubionych odcinków, w którym koty stają przeciwko diabłu chcącemu zdobyć duszę poety. To fantastyczna opowieść osadzona w XVIII-wiecznym klimacie, z barwną animacją i świetnie skonstruowaną fabułą. Motywy literackie i religijne zostały tu podane z lekkością, dobrze uchwycono sylwetki postaci mimo krótkiego metrażu, a sama walka – choć kameralna – ma rozmach i dramaturgię, które robią wrażenie. Nie brakuje scen, które na dłużej zostaną w mojej głowie ze względu na całą aranżację np. rozmowa diabła z kotem. To idealne zwieńczenie sezonu.
Dziękujemy Netflix za wcześniejszy dostęp do serialu. Netflix nie miało wpływu na opinię i tekst.


