Łowczynie. Sezon 2 (Opinia bezspoilerowa)
Nie tak dawno recenzowałyśmy dla Was pierwszy sezon razem z Gosią. Dziś swoją premierę na AppleTV+ ma pierwszy odcinek drugiego sezonu. Grupa zbuntowanych, pragnących miłości i wolności Amerykanek wtargnęła na angielskie salony wywołując poruszenie i jednocześnie fascynację pośród londyńskich elit. Kiedyś niczym obce, egzotyczne kwiaty, wyrastające gdzie im się podoba, obecnie niektóre z nich jako matki i żony zapuściły korzenie, przez co Anglia stała się ich domem. Nan jako najbardziej wpływowa kobieta w kraju, teoretycznie powinna ostrożnie dobierać słowa i zachowywać się jak należy. Conchita stając się symbolem nadziei dla innych młodych Amerykanek nieoczekiwanie odnajduje swoje powołanie, a Jinny podejmując ryzyko ląduje na pierwszych stronach gazet. Czy oznacza to koniec zmartwień, kłamstw i skandali? Bynajmniej. To dopiero początek…
OPINIA WIOLI

Przejdźmy do konkretów. Czy czekam na sezon 3? Owszem. Jednak przestałam już wierzyć, że tempo historii zwolni. Tak jak w pierwszym sezonie wyznania miłości i impulsywne decyzje brały się czasem z powietrza, tak tutaj, ilość dramatów na jeden odcinek staje się mało wiarygodna, głównie dlatego, że nie ma przestrzeni, by wybrzmieć. To trochę tak, jakby twórcy chcieli dokręcić ich poziom nadając produkcji poważniejszy ton i pokrętło się urwało. Większa ilość odcinków pozwoliłaby na rozłożenie tego ciężaru. A przyjaźń między bohaterkami? Jeśli mierzyć ją ilością fochów czy noży wbitych w plecy, przy wykorzystaniu zdrady do której impuls wziął się jak dla mnie znikąd to… ma się świetnie. Nie wiem skąd taka a nie inna decyzja twórców, ale przez to skutecznie zniechęcili mnie do jednej z ulubionych postaci. Ciężko to wybaczyć, zwłaszcza, że był potencjał na jedną z niewielu zdrowszych relacji w tej serii, jednak nagle jakby wyrzucono ten pomysł do kosza. Jak w pierwszym sezonie uwagę przyciągała Jessica Chastain, w drugim mam wrażenie, że tak miała oddziaływać na widzów Leighton Meester w roli Nell. Nie odstaje grą aktorską a jej obecność stanowi dopełnienie. Niestety jako postać drugoplanowa nie pojawia się zbyt często. Plus jest taki, że wątek którego jest częścią zostaje wyjaśniony.

Podobało mi się prowadzenie przez jakiś czas narracji dwutorowo – przenosimy się z kilkoma bohaterami z Londynu do ciepłych krajów i ten zabieg jest powiewem świeżości choćby od strony wizualnej. Docenić należy tematykę, poruszany jest wątek macierzyństwa, wolności, niezależności finansowej i praw kobiet, dzieje się sporo przez co nie odczujecie scen będących wypełniaczami. Jednocześnie w zestawieniu z melodramatycznymi wątkami otrzymujemy sezon nierówny. Postać Nan zdominowała pozostałe bohaterki i jak wcześniej miało się wrażenie, że każdej poświęca się dość czasu żeby lepiej poznać ich pragnienia i motywacje – w 2 sezonie tak nie jest. Najbardziej ucierpiała na tym postać Conchity, której wątek przedstawiał się ciekawie a ostatecznie wolę udać, że te wydarzenia nie miały miejsca. Jeśli przyciągnął Was nieco przewidywalny, ale całkiem znośny kierunek w jakim zmierzała historia z poprzedniego sezonu, będziecie czuć zgrzyt. Narracyjnie nie obieramy konkretnego – rozgrzebywane są kolejne wątki, co ma zainteresować, ale wprowadza jeszcze więcej zamętu. Teen drama na salonach stara się być czymś innym a twórcy zdają się mieć problem ze zdecydowaniem co chcą dać widzom. Wolałabym po prostu jedno z dwóch. Czego natomiast nie można odmówić „Łowczyniom”? Nadal ogląda się szybko. Po prostu możliwe, że częściej złapiecie się za głowę. Zapomniałabym! Poboczny wątek z księżną-matką Tintagel trochę ratuje ten sezon.
OPINIA GOSI

Drugi sezon podsumowałabym jednym zdaniem. To bałagan nie z tej ziemi, ale w pięknym opakowaniu. Ta produkcja momentami przypomina fabularny chaos, jednak nie można jej odmówić jednej rzeczy czyli realizacyjnego rozmachu. Serial mimo scenariuszowych potknięć, wciąż trzyma wysoki poziom jeśli chodzi o budżet, co widać niemal w każdej scenie. Zdjęcia są zachwycające, ujęcie z lampionem w pierwszym odcinku zapada w pamięć, a wykorzystane lokacje robią wrażenie: od surowej, romantycznej Szkocji po słoneczne Włochy. Scenografia i kostiumy są dopracowane w najmniejszych detalach. Stroje? Zapierają dech i przyciągają uwagę, ale jako stylizacja epoki i charakteryzacja postaci pozostawiają sporo do życzenia. Kostiumy często przypominają bardziej wystylizowany instagram niż XIX-wieczną Anglię, a fryzury i makijaże są na tyle współczesne, że wybijają z immersji. To raczej modowa wariacja na temat epoki niż jej wiarygodne odtworzenie i to niestety widać.
Tak więc wizualnie jest zachwycająco i na bogato, a fabularnie? Już pierwszy sezon miał w sobie dużo luzu i współczesnej energii, która w jakiś płynny sposób łączyła się z surowością świata XIX-wiecznej Anglii. Obawiam się jednak, że tym razem twórcy za bardzo sobie popuścili i nie każdemu to może przypaść do gustu. W drugim sezonie kompletnie już przestajemy udawać, że zależy nam na jakiejkolwiek zgodności z realiami tamtych czasów, tworząc z fabuły nic innego jak „Plotkarę” w XIX wieku.

Postacie zachowują się chaotycznie, mało którą da się jeszcze lubić. Ponownie, rodem z „Plotkary” mamy tu tysiące romansów, ucieczek, szantaży a wszystko to podane w narracyjnym chaosie, z nagłymi skokami w czasie i przestrzeni. Bohaterowie teleportują się niczym w „Grze o tron”, szkoda, że w tej opowieści brakuje już tylko smoków. Serial chce być jednocześnie emancypacyjnym manifestem, romansidłem, dramatem i lekką teen dramą, ale im więcej chce udźwignąć, tym bardziej się rozjeżdża. Dla mnie to stylowa wydmuszka, ale to nie oznacza, że nie może się podobać. Wręcz przeciwnie, jeśli ktoś lubi seriale takie jak „Plotkara” czy nawet „Bridgertonowie”, będzie się na nim świetnie bawił, nie zwracając uwagi na niespójności w przedstawianiu czasu akcji, a czerpiąc zwyczajną radość z dramatów i uniesień serc bohaterek.
Dziękujemy AppleTV+ za przedpremierowy dostęp do serialu. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst. Pierwszy odcinek już jest dostępny, kolejne będą pojawiać się co tydzień.


