Łowca nagród (Opinia bezspoilerowa)
„Saving people, hunting things, the family business…” – nie bez powodu przywołuję motto rodziny Winchesterów. Serial, który dziś omawiam, ma naprawdę wiele wspólnego z popularnym Supernatural, co zresztą sami zaraz zauważycie. Już na pierwszy rzut oka widać podobieństwa zarówno w klimacie, jak i w motywach przewodnich historii.
O czym jest serial? Tak w skrócie: zamordowany łowca nagród, Hub Halloran, zostaje wskrzeszony przez diabła, by tropić i odsyłać demony, które uciekły z piekielnego więzienia. W swojej misji musi mierzyć się nie tylko z niebezpiecznymi istotami, ale także z własną, skłóconą rodziną, która jednocześnie mu pomaga i staje na drodze.
Tak więc mamy tu głównego bohatera. Szczerze, Hubowi daleko do ideału. Ba, nie trafił do piekła przypadkiem, choć usilnie próbuje to wszystkim wmówić, co stopniowo odkrywamy w trakcie trwania serialu. To twardy facet, którego wychowała jeszcze bardziej twarda matka – kwintesencja surowej, religijnej kobiety, dla której wiara i siła zawsze szły w parze.

W głównej roli występuje Kevin Bacon, który jest naprawdę klasą samą w sobie. To aktor, którego nie trzeba przedstawiać, bo jego dorobek aktorski mówi sam za siebie. Oczywiście, jeśli chodzi o jego aktorstwo i kreację w tej produkcji, nie mam się do czego przyczepić. Bacon z pełnym zaangażowaniem oddaje się swojej roli, oddając całą złożoność postaci, którą odgrywa – zarówno jej wewnętrzne konflikty, jak i trudną przeszłość. Jednakże, muszę przyznać, że mam wrażenie, iż jego talent jest nieco marnowany w tego typu produkcjach. Choć rola, którą przyjął jest solidna, to wydaje mi się, że aktor tego kalibru zasługuje na coś bardziej ambitnego i rozbudowanego. Z drugiej strony, nie można zapominać, że Kevin Bacon to profesjonalista, dlatego jestem pewna, że mimo wszystko musiał mieć naprawdę dużo frajdy na planie, biorąc pod uwagę klimat serialu. Co prawda może i nie jest to najwybitniejsza produkcja w jego karierze, to widać, że Bacon potrafi znaleźć coś interesującego w każdej roli, którą podejmuje.

Sam drugi plan radzi sobie naprawdę dobrze, zwłaszcza dzięki świetnym występom takich aktorów jak Beth Grant w roli Kitty Halloran, matki Huba, która nie tylko jest surową, religijną postacią, ale również kluczową partnerką w jego pracy. Grant w tej roli wnosi do postaci głębię i autentyczność, tworząc wiarygodną postać matki, która potrafi być jednocześnie opiekuńcza, twarda i wymagająca. Jolene Purdy jako przełożona Huba z korpo-piekła również wyróżnia się na ekranie, obie panie stanowią mocne filary drugoplanowe, które świetnie uzupełniają historię. Na plus też warto wyróżnić Damona Herrimana w roli wroga Huba, który jednocześnie staje się nowym partnerem jego byłej. Herriman w tej roli odgrywa postać, która potrafi być zarówno groźna, jak i przebiegła, co sprawia, że jego występ jest naprawdę udany.

Z drugiej strony, nieco słabiej wypadają Jennifer Nettles jako była partnerka Huba i Maxwell Jenkins w roli Cade’a, syna głównego bohatera. Choć oboje mają potencjał, to ich postaci wydają się bardzo płaskie i nijakie w porównaniu do innych ról. Jennifer Nettles, którą głównie kojarzę z występów muzycznych, wydaje się nieco jednowymiarowa w jej roli i brak w niej większej głębi, co ostatecznie czyni z niej mdłą postać. Podobnie Maxwell Jenkins jako Cade, syn Huba, którego bohater mógłby dodać sporo ładunku emocjonalnego, również nie wypada najlepiej. Wiem, że ten aktor potrafi naprawdę świetnie grać, co czyni jego występ tu jeszcze bardziej rozczarowującym. Cade jest po prostu płaski i brak mu tego „czegoś”, co pozwalałby widzowi w pełni zaangażować się w jego losy.
Choć więc druga linia fabularna ma swoje mocne strony, to także jest kilka elementów, które niestety nie do końca się sprawdzają, co nieco obniża ogólną jakość serialu.

Muzyka to drugie życie Kevina Bacona – i w tej produkcji widać to wręcz idealnie. Ścieżka dźwiękowa nie jest tu jedynie tłem czy dodatkiem, ale stanowi ważny element fabularny, który buduje klimat, podkreśla emocje i pogłębia opowieść. Twórcy zadbali o to, by muzyka była integralną częścią narracji, a nie tylko ozdobnikiem. W tle często usłyszymy brzmienia country, które doskonale oddają duszny, południowy klimat serialu, ale nie brakuje też bardziej zaskakujących wyborów – jak choćby The Cranberries, które nadaje scenom wyjątkowej intensywności i emocjonalnej głębi. Co więcej, Kevin Bacon wspólnie z Jennifer Nettles nagrali na potrzeby serialu kilka naprawdę solidnych kawałków muzycznych, które nie tylko dobrze brzmią, ale też świetnie wpisują się w atmosferę i ton opowieści. To zdecydowanie jeden z mocniejszych punktów całej produkcji i gratka dla fanów dobrze dobranej, narracyjnej muzyki w serialach.

Na koniec warto wspomnieć o wątkach fantasy i efektach specjalnych. Sam motyw piekła oraz demonów, które z niego uciekają, był już wielokrotnie przerabiany w telewizji – i to z różnym skutkiem. Podobną fabułę miał chociażby niedoceniany dziś serial Brimstone, a motywy uciekinierów z piekła, walki z demonami czy układów z diabłem pojawiały się także w takich produkcjach jak Supernatural czy Reaper. Niestety, w tej produkcji nie zobaczymy nic szczególnie nowego czy odkrywczego – twórcy raczej korzystają z dobrze znanych schematów niż próbują je przełamać czy odświeżyć. Piekło w tym serialu zostało przedstawione w dość przewrotny, momentami wręcz korporacyjny sposób. Zamiast klasycznej wizji wiecznych mąk i ogni piekielnych, dostajemy miejsce, które bardziej przypomina bezduszne biuro wielkiej firmy – z procedurami, hierarchią, i zimnym, wyrachowanym podejściem do „klientów”. Całość działa momentami jak piekielna korpo-maszyna, w której wszystko ma swoją strukturę, a zło zarządzane jest jak sprawnie działające przedsiębiorstwo. Co więcej, mechanizmy funkcjonowania piekła często przypominają piramidę finansową – gdzie zyski i cierpienie są rozdzielane zgodnie z interesami tych „na górze”, a ci „na dole” po prostu wykonują rozkazy, próbując się wybić lub przetrwać. Ten satyryczny, trochę groteskowy obraz piekła dodaje serialowi specyficznego klimatu i momentami całkiem trafnego komentarza społecznego, choć nie każdemu przypadnie do gustu.

Natomiast jeśli chodzi o efekty specjalne, to również nie ma się czym szczególnie zachwycać. Są poprawne, spełniają swoją funkcję, ale daleko im do poziomu większych, wysokobudżetowych produkcji. Powiedziałabym, że jeśli akceptowaliście efekty w Supernatural to tutaj też raczej nie będziecie narzekać – choć szału nie ma. Produkcja trzyma się raczej telewizyjnych standardów i nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest.

Podsumowując, „The Bondsman” to nastawiony na akcję serial fantasy, który co prawda nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych produkcji tego typu, ale dzięki obecności Kevina Bacona ogląda się go naprawdę przyjemnie. Jego charyzma i doświadczenie aktorskie nadają całości sporo uroku, sprawiając, że nawet schematyczna fabuła potrafi wciągnąć. Osobiście naprawdę liczę na drugi sezon, zwłaszcza że pierwszy zakończył się całkiem solidnym cliffhangerem, który zostawia sporo pytań bez odpowiedzi. Muszę też przyznać, że z czasem naprawdę polubiłam Huba i jego pokręconą, choć w gruncie rzeczy bardzo ludzką rodzinkę. Jeśli twórcy dobrze rozegrają kontynuację i odważą się nieco odejść od utartych schematów, to może z tego wyjść coś jeszcze lepszego.


