Dlaczego kobiety zabijają – Sezon 2 (Opinia bezspoilerowa)
Drugi sezon „Why Women Kill” znacząco różni się od pierwszego – tym razem śledzimy jedną spójną historię osadzoną w latach 40. XX wieku. Podczas gdy pierwszy sezon przedstawiał trzy wątki rozgrywające się w różnych dekadach, tutaj cała fabuła skupia się wokół jednej bohaterki – Almy Fillcot, przeciętnej gospodyni domowej, którą otoczenie zdaje się nie zauważać. Jej największym marzeniem jest dołączenie do elitarnego klubu towarzyskiego, na czele którego stoi charyzmatyczna i wpływowa Rita Castillo. W trakcie sezonu obserwujemy nie tylko losy Almy, ale także innych postaci – każda z nich skrywa własne tajemnice i pragnienia, które stopniowo prowadzą do zaskakujących i dramatycznych wydarzeń.

Od samego początku urzekł mnie klimat tej historii. Wizualnie serial sprawił mi ogromną przyjemność – kolorowe, dopracowane stroje kobiet i żywa kolorystyka całej produkcji doskonale oddają ducha epoki. Różnice klasowe były widoczne nie tylko w fabule, ale także w sposobie przedstawienia świata – w scenografii, kostiumach czy nawet w kadrach. Wszystko to świetnie współgrało z teatralnym stylem gry aktorskiej – przerysowane gesty, sposób mówienia i ruchy postaci budowały spójną, nieco bajkową, a jednocześnie mroczną atmosferę.
Fabuła wciągała mnie od początku do końca – nie można było ufać żadnemu z bohaterów, a intrygi i spiski pojawiały się niemal w każdym odcinku. Postacie nie cofały się przed niczym, by osiągnąć swoje cele – nawet jeśli oznaczało to łamanie prawa. Uwielbiam czarny humor, a w tym sezonie było go naprawdę sporo. Co ważne, każdy wątek był dla mnie ciekawy – nawet jeśli początkowo wydawały się od siebie oderwane, z czasem zaczęły się splatać, zmuszając bohaterów do działania. Spokojnych momentów było niewiele – za każdym rogiem czaiło się coś, co wywracało życie bohaterów do góry nogami.

Trudno mi wybrać ulubioną postać – każda rola była świetnie odegrana. Moją główną motywacją do obejrzenia drugiego sezonu była Lana Parrilla, którą uwielbiam z serialu „Dawno, dawno temu”. Tutaj wcieliła się w Ritę Castillo – bogatą, podziwianą kobietę, skrywającą mroczną stronę. Jej gra aktorska, pełna subtelnych mimicznych niuansów, doskonale oddawała zarówno siłę, jak i wrażliwość bohaterki.
Ogromne wrażenie zrobiła też na mnie Allison Tolman jako Alma. Jej przemiana na przestrzeni sezonu była naprawdę imponująca – od niepozornej kobiety po postać, którą trudno rozpoznać w finale. Każdy odcinek przynosił drobne zmiany w jej zachowaniu, mowie i postawie. Miała też świetną chemię z Nickiem Frostem, który zagrał jej męża – Bertrama. Na pierwszy rzut oka to ciepły, niegroźny weterynarz, ale skrywa mroczny sekret, który idealnie kontrastuje z jego pozorną dobrocią. Były momenty, w których naprawdę było mi go szkoda – mimo wszystko był całkowicie oddany żonie i gotów zrobić dla niej wszystko.

Także postacie drugoplanowe zrobiły na mnie duże wrażenie. Córka Fillcotów była jedną z nielicznych „czystych” moralnie postaci i ciekawie kontrastowała z resztą bohaterów. Z kolei detektyw Vern Loomis, kierujący się własnym kodeksem, stanowił wyrazisty punkt równowagi. Bardzo polubiłam również Isabel Vegę – pokojówkę Rity, która z czasem zaczyna odgrywać coraz większą rolę. Szczególnie podobały mi się późniejsze retrospekcje z nią i Ritą. Warta uwagi była też Catherine Castillo – córka męża Rity, która z macochą pozostaje w otwartym konflikcie. Stanowiła jej zupełne przeciwieństwo – zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru.
W serialu da się wyczuć, że twórcy chcieli przekazać pewne uniwersalne prawdy – choć historia momentami wydaje się nieprawdopodobna, to niesie ze sobą ważne przesłania. Dążenie do władzy, sławy i pieniędzy często prowadzi do wewnętrznej pustki. Niezależnie od naszego pochodzenia, każdy z nas chce być zauważony i doceniony. Często zapominamy, jak ważna jest miłość i to, co już mamy. Bohaterowie w pewnym momencie muszą się zatrzymać i spojrzeć na swoje życie – zastanowić się, dokąd ono zmierza.


