Cobra Kai – część 2, sezon 6 (Opinia bezspoilerowa)
Druga część finałowego sezonu „Cobra Kai”? Emocjonująca, choć momentami rozczarowująca.
Sekai Taikai okazał się strzałem w dziesiątkę, wprowadzając powiew świeżości do serii. Różnorodne konkurencje ukazały sztuki walki w zupełnie nowym świetle, co dodatkowo utrudniło naszym bohaterom drogę do sukcesu. Zwycięstwo nie było na wyciągnięcie ręki, a porażki stawały się dla nich cenną lekcją, zmuszając do kombinowania, jak osiągnąć cel. Droga do szczytu była wyboista, pełna emocji i nieoczywistości. Każdy sukces był ciężko wypracowany, co jako widza satysfakcjonowało mnie w pełni.
Sekai Taikai to także świetna okazja do wprowadzenia nowych postaci do fabuły. Twórcy postarali się, aby były one charyzmatyczne i wprowadzały nowe wątki – jak choćby influencerka Zara, która umiejętnie mąciła na polu miłosnym, czy Axel, utalentowany buntownik, po którym nie wiadomo było, czego się spodziewać. Niestety, mimo że te postacie wniosły sporo do fabuły, szkoda, że nie poświęcono im więcej czasu, aby bardziej zgłębić ich historie – jedynie je musnęliśmy.
Turniej nie obył się bez osobistych spięć między bohaterami. Niestety, część z tych wątków nużyła swoją przewidywalnością np. Sam, która nie potrafi ruszyć do przodu i ciągle tkwi w przeszłych konfliktach. Z drugiej strony, dobrze napisany wątek Robby’ego, którego rozterki sercowe obciążały go psychicznie w kluczowych momentach, był znacznie bardziej angażujący. Moją uwagę przykuł w szczególności rozwój relacji Miguela i Johnny’ego, którzy przeszli na nowy poziom bliskości, a Miguel jako MVP turnieju był bardzo wiarygodny i ekscytujący ze względu na widowiskowość walk i rozwój jako zawodnika. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o senseiu LaRusso, który, mimo że pierwszy do moralizowania, sam podejmuje absurdalnie głupie decyzje w kluczowych chwilach, co było irytujące.
Im bliżej finału, tym więcej powracających postaci niczym bumerangi. Z jednej strony, były to dobre powroty, jak choćby Kenny’ego, który ożywił turniej, zasiał zamęt potencjalnymi intrygami i pozwolił oczyścić napięte relacje. Jednak twórcy spłycili wątek jednej ze szkół karate, aby na siłę wprowadzić powrót złego charakteru. To była idealna okazja, aby wprowadzić świeże zagrożenie, które mogłoby naturalnie wpisywać się w przeszłość wybranych bohaterów. Niestety, fabuła została nagięta, a wcześniej dobrze zamknięte wątki straciły swoją wartość.
Rozczarował mnie także finał, będący niemal kopią zakończenia jednego z wcześniejszych sezonów. Czuć było, że jest on wymuszony, tylko po to, by doprowadzić do kulminacji konfliktów między bohaterami, którzy fabularnie nie mieliby już jak ich rozwiązać na macie. Chaotyczna kulminacja nie obroniła się przez zbiorowy udział postaci, ponieważ większość z nich nie miała zbudowanych relacji czy napięć, które uzasadniałyby eskalację do takiego poziomu.