Recenzje seriali

Bleach. Thousand-Year Blood War – Sezon 3 (Opinia spoilerowa)

Trzeci sezon „Bleach: Thousand-Year Blood War” kontynuuje wojnę pomiędzy Shinigami, a Quincy dowodzonymi przez Yhwacha. Konflikt przybiera drastyczny obrót, ponieważ przywódca Quincy częściowo zrealizował swój plan, pozostawiając Ichigo i jego przyjaciół w najtrudniejszej sytuacji, jaką kiedykolwiek musieli stawić czoła. Nowe okoliczności wymagają interwencji weteranów po stronie Shinigami, co nadaje wydarzeniom jeszcze większego ciężaru.

To zdecydowanie moja ulubiona odsłona nowej serii Bleacha, głównie ze względu na to, jak wiele odważyli się zrobić twórcy. Działania wroga przekroczyły wszelkie granice, a rzeczy, które wydawały się dotąd niemożliwe, stały się brutalną rzeczywistością. To z kolei wpłynęło na nastroje bohaterów i stworzyło atmosferę, której nie da się opisać inaczej niż jako postapokaliptyczną. Twórcy potraktowali hasło „wojna” z pełną powagą, a historia w genialny sposób dotarła do momentu, w którym absolutnie nie sposób przewidzieć, jak dalej potoczą się wydarzenia. Sezon dostarcza również mnóstwa istotnych informacji na temat świata wykreowanego przez Tite Kubo, sięgając aż do fundamentów rzeczywistości, w tym samego Króla Dusz.

fot. IMBD

Trzeci sezon wyznacza nowy poziom w kwestii walk. Weterani wreszcie dostają swoje pięć minut, pokazując pełnię swoich możliwości np. Kyoraku spełnia wieloletnie marzenia fanów, a Renji prezentuje efekty swoich treningów pod okiem Oddziału Zero. Nowe zdolności bohaterów świetnie uzupełniają ich dotychczasowy arsenał, co przekłada się na intensywność i kreatywność choreografii walk. Starcia są zróżnicowane, brutalne, dynamiczne i przede wszystkim wyrównane – właściwie nie było pojedynku, w którym jedna strona miała wyraźną przewagę od początku do końca. Oczywiście należy wziąć poprawkę na typowe dla Bleacha długie dialogi w trakcie walk, które czasami sztucznie wydłużają starcia i potrafią zabić ich intensywność. Bohaterowie wciąż naiwnie zakładają, że przeciwnik nie odpiera ich ataku, mimo że chwilę wcześniej szczegółowo wyłożyli mu zasady działania swojej mocy.

Cieszy mnie, że twórcy nawet na tym etapie pamiętają o postaciach drugoplanowych i konsekwentnie rozwijają ich historie. Bohaterowie, którzy wcześniej pełnili jedynie funkcję tła, otrzymują w tej części więcej czasu ekranowego, dzięki czemu nabierają większej głębi. Doskonałym przykładem jest Nanao, asystentka Kyoraku, która w końcu dostaje moment, by opowiedzieć swoją przejmującą historię i aktywnie włączyć się w walkę. Jej wątek rozszerza uniwersum o zupełnie nową rodzinę, co tylko wzbogaca lore serii. To tylko jeden z wielu przykładów, ale nie będę zdradzał więcej, żebyście sami mogli się zaskoczyć podczas oglądania.

fot. IMBD

Po tym sezonie jeszcze bardziej krytycznie oceniam rozwój Ichigo. Postać praktycznie nie reprezentuje sobą nic wartościowego po treningu u Oddziału Zero. O ile w poprzednim sezonie miał momenty, w których mógł zademonstrować swoją przewagę nad słabszymi przeciwnikami i zaskoczyć nowymi technikami czy mieczem, tak w tej części męczy się z każdym oponentem, nie dając najmniejszego poczucia progresu. To szczególnie rozczarowujące, zwłaszcza gdy porówna się go do Renjiego, który w tym sezonie całkowicie odmienił swój styl walki i wprowadził zupełnie nową strategię.

Nie do końca przekonuje mnie również sposób, w jaki rozwijany jest koncept Quincy. Nowe postacie w szeregach Yhwacha w dużej mierze zaprzeczają fundamentom tej frakcji. Moce większości sojuszników Króla Quincy są przekombinowane, a ich kolejne „ulepszenia” sprawiają, że z czasem tracą swoją ludzką naturę i zmieniają się w byt niemal niemożliwy do zrozumienia. Na szczęście Haschwalth i Uryū pozostają wierni klasycznym korzeniom Quincy, co sprawia, że ich potencjał bojowy jest równie wysoki, a nawet przewyższa innych. Pokazują, że można być równie groźnym, nie uciekając się do absurdalnych zdolności i zbyt mocno nadpisanych mocy.