Recenzje serialiWspółpraca

Tulsa King – Sezon 1 i 2 (Opinia bezspoilerowa)

Tulsa King” to kolejny gangsterski serial dostępny na SkyShowtime. Dwight, grany przez Sylvestera Stallone’a, wychodzi z więzienia po 25 latach i trafia do tytułowej Tulsy, gdzie próbuje rozkręcić własne imperium mafijne. Problem w tym, że lokalna społeczność żyje zupełnie innym rytmem niż on. Dwight, przez lata odcięty od rzeczywistości, musi odnaleźć się w świecie, którego już nie zna (nawet zamówienie ubera jest dla niego czymś obcy, a normalnym dla całej reszty). Jego droga do gangsterskiej kariery nie będzie łatwa, a po drodze nie zabraknie ani wyzwań, ani momentów rozkładających na łopatki – czasem widzów ze śmiechu, a czasem przeciwników, którzy odważą się mu podskoczyć.

fot. IMBD

Wkręciłem się w ten serial od pierwszego odcinka! Powodów było kilka, a każdy z nich przybierał na sile wraz z kolejny odcinkiem. Najważniejszy to klimat country, który wnosi świeżość do gatunku. Gangsterskie produkcje zwykle dzieją się w dusznych metropoliach, a tutaj akcja rozgrywa się w spokojniejszej, prowincjonalnej Tulsie. Lokalny rytm życia kontrastuje z energią Dwighta i tworzy iskrzące napięcie. To właśnie zderzenie „swojskiego” klimatu z mafijną brutalnością rodzi zarówno konflikty, jak i zabawne sytuacje (choćby scena, w której sprzedawcy marihuany muszą zmierzyć się z powagą Stallone’a). Tulsa nie jest tu jedynie tłem, ale żywym elementem fabuły np. Bar Bred-2-Buck od pierwszych chwil staje się miejscem spotkań, porachunków i eskalacji napięć, a ranczo Margaret to sceneria wielu istotnych konfrontacji dla budowania imperium. Każda lokalizacja ma swoje znaczenie, a przebitki z Nowego Jorku dodatkowo podkreślają kontrast. Tam porachunki załatwia się szybko i brutalnie, tutaj wszystko toczy się w bardziej osobliwym, lokalnym rytmie. To zestawienie świetnie tłumaczy także charakter Dwighta, rozdartego między dawnym światem a nową rzeczywistością. Również twórcy zadbali, aby świat w Tulsie był żywy. Wystarczy przypatrzeć się w tle, aby dostrzec różne miejscówki czy zachowania ludzi wpisujące się w obszar country np. reakcje ludzi przebywających w sklepie/barze, kiedy pojawia się Dwight ze swoją aurą.

Mocną stroną „Tulsa King” jest kreacja bohaterów. Zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowych. Rzadko trafia się serial, w którym tak wyraźnie czuć różnorodność charakterów i w którym każdy z nich dostaje swoje pięć minut (dobrze wykorzystane!). Dwight to rola idealnie napisana pod Stallone’a: twardziel, który rozwiązuje problemy pięściami, rzuca motywacyjne gadki, ale balansuje też między powagą a ciętym humorem. Serce serialu stanowi jego relacja z Tysonem (Jay Will), kontrastowym wobec Dwighta, ale właśnie dlatego tak autentycznym. Ich kumpelska więź rozwija się w naturalny sposób i ma ogromny wpływ na obie postacie. Z kolei Bodhi, zagrany przez Martina Starra, początkowo wydaje się sztywną figurą w tle, ale aktor wyciąga z tej roli maksimum i im dalej w serial, tym bardziej jego obecność staje się nie do pominięcia, a wręcz oczekiwana jako ściana od której obiają się inni. Świetnie wypadają też czarne charaktery m.in. Chickie (Domenick Lombardozzi) to emocjonalnie rozchwiany gangster, którego motywacje sprawiają, że trudno patrzeć na niego jednoznacznie negatywnie, z kolei Thresher (Neal McDonough) wprowadzony w drugim sezonie to rywal wagi ciężkiej – jego łobuzerski uśmiech i gwałtowne wybuchy złości nadają postaci prawdziwej siły rażenia. No i drugoplanowa obsada… wspomnę o jednym z moich dwóch ulubionych przykładów czyli Grace (McKenna Quigley), która początkowo wydaje się komediowym dodatkiem, ale wystarczy jedna mocna scena z jej udziałem, by nabrała wyrazistości i od tego momentu przyciąga wzrok ilekroć pojawia się gdzieś.

fot. IMBD

Serial ma wolniejsze tempo niż choćby „Strefa Gangsterów”, które bardzo cenię. Na dynamiczne sceny akcji czasem trzeba czekać, bo życie w Tulsie biegnie swoim rytmem, a to wpływa na rozwój interesów Dwighta. Kiedy jednak akcja wybucha, ma to klimat i siłę rodem z „GTA: San Andreas”. Bijatyki w lunaparku, uliczne starcia na pięści i kije bejsbolowe, a obok tego ostre wymiany ognia przy barach. Wszystko podane jest z odpowiednią dawką brutalności i ciężaru konsekwencji. To nie jest akcja dla samego widowiska. Każda decyzja bohaterów coś kosztuje, każda ma swoje następstwa – od okładania się kijami bejsbolowymi w parku rozrywki po głośne wymiany ognia w przydrożnych barach czy pościgi samochodowe (dokładnie jak we wspomnianym „GTA. San Andreas”!).

Co ważne, czas między konkretną akcją jest wypełniony dobrze: mamy wątki obyczajowe, relacje, konflikty i codzienne problemy, które czynią te postacie i świat bardziej ludzkimi, przyziemnymi. Relacja Dwighta z córką, trudności Tysona z rodzicami nieakceptującymi jego wyboru czy miłosne życie Dwighta – to elementy, które dodają historii głębi i są dobrze rozpisane w czasie, aby ewoluowały pod wpływem wydarzeń. Tu mam jednak zastrzeżenie. Wątek Stacy i Dwighta, obecny w pierwszym sezonie, jest napisany nierówno. Ich relacja balansuje między skomplikowaną fascynacją a niezdecydowaniem, przez co postać Stacy traci spójność i momentami wydaje się zbędna, bo nie wiadomo o co właściwie jej chodzi, kiedy ze strona Dwighta wszystko jest jasne i klarowne. Zaryzykuję stwierdzenie, że bez niej serial w wielu miejscach funkcjonowałby równie dobrze, a pewne rozwiązania dałoby się zupełnie inaczej ograć. Na szczęście drugi sezon pokazuje już wyraźnie lepsze wyczucie w prowadzeniu „tych” wątków.

Dziękujemy SkyShowtime za dostęp. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.