Recenzje serialiWspółpraca

Heavenly Delusion (Opinia bezspoilerowa)

Są anime, które od razu zyskują popularność i jest o nich głośno. Zdarzają się też świetne, ale niedoceniane, które jednak warto nadrobić. „Heavenly Delusion” (jap. Tengoku Daimakyo) należy właśnie do drugiej kategorii. Do dziś wracam czasem do tej historii. O materiale źródłowym czyli mandze „Złudne niebo” od Masakazu Ishiguro pisałam dla Was już jakiś czas temu – jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury mojej opinii na temat pierwszych 3 tomów. Jak wypada adaptacja przy rewatchu?

W moim odczuciu, równie dobrze co przy pierwszym oglądaniu. Od samego początku uświadamia, że nie będzie to typowa postapokaliptyczna opowieść. Znajdziecie tu elementy dramatu, horroru, sci-fi, jednocześnie wątki o dorastaniu, po części z motywem drogi. Dlaczego po części? Historia prowadzona jest dwutorowo. Z jednej strony śledzimy losy dwójki nastolatków – Maru i Kiruko – przemierzających zrujnowaną Japonię pełną potworów pożerających ludzi. Razem szukają miejsca zwanego „niebem”. Nie wiedzą czym tak naprawdę jest ani czy istnieje. Choć cel podróży mają ten sam, to całkiem odmienne powody: Kiruko szuka bliskich a Maru, osoby z twarzą taką jak jego. Mimo różnicy wieku, dobrze się dogadują. A pewne trudne przeżycia nadają tym postaciom głębi. To sprawia, że towarzyszenie im jest bardziej interesujące. Z drugiej strony, stopniowo przedstawiany jest tajemniczy ośrodek za murami. Obserwujemy w nim grupę dzieci posiadającą niezwykłe zdolności. Pod czujnym okiem dorosłych ich egzystencja jest dość monotonna a oni sami nie mają pojęcia jak wygląda świat zewnętrzny. Sterylność i harmonia panujące w tym miejscu są przeciwieństwem chaosu z jakim mierzą się Maru i Kiruko. Choć tak naprawdę w tym świecie nikt nie jest bezpieczny.

fot. Disney+

Podoba mi się tu stopniowe odkrywanie tajemnic, pozwalanie widzowi na to by sam próbował łączyć kropki i szukać odpowiedzi na pytania. A tych tutaj nie brakuje. Tempo anime jest w sumie zmienne. Od nagłych starć z potworami, po powoli budowane napięcie towarzyszące wątkowi ośrodka. Mimo to sceny trwają dokładnie tyle, ile potrzeba, by poczuć ciszę, pustkę czy niepewność bohaterów. Z resztą, odcinki kończą się w takich momentach, że odruchowo włącza się następny. Bohaterów da się lubić i to znaczną większość, co mi się często nie zdarza. Maru i Kiruko daleko do ideałów. Nie są wybrańcami, nie chcą ocalić ludzkości. Chcą zwyczajnie przetrwać i dotrzeć do celu. To, co ich definiuje, to autentyczność: boją się, popełniają błędy, czasem reagują śmiechem w obliczu tragedii, a czasem milczą, bo pewne słowa są zbyt trudne do wypowiedzenia, ale wspierają się jak mogą. Postaci z drugiego wątku, pozornie niewinne, zamknięte w świecie bez zagrożeń, mają swoje własne pytania i lęki, których nie potrafią wyartykułować. Czy też raczej: nie mają przestrzeni i odpowiedniego wsparcia by uzyskać na nie odpowiedź. To subtelny niepokój, który jest bardziej wymowny niż krzyk. Sci-fi nie jest moim pierwszym wyborem jeśli chodzi o gatunek. Tutaj jednak przepadłam. Bywa naprawdę krwawo i szokująco, ale to nie wszystko. Obie historie mnie zainteresowały. Kreska może nie jest widowiskowa, ale niezwykle przemyślana. Tła są pełne szczegółów – zarośnięte billboardy, budynki przejęte przez naturę, porzucone hotele, miasta które dotknął czas. Kolorystyka jest przygaszona, co podkreśla atmosferę wyblakłego świata, który być może kiedyś będzie tętnił życiem. Kiedy pojawiają się elementy groteskowe, czyli Hiruko pożerające ludzi, kontrastują brutalnie z resztą, nie tylko dlatego, że są upiorne, ale dlatego, że są obce. Wyraźnie nie pasują do otoczenia.

fot. Disney+

Uwielbiam kiedy anime wywołuje w widzu przeróżne emocje i zapada w pamięć. Te 13 odcinków leci bardzo szybko. Czy przeczuwałam, że aż tak mi się spodoba? Czy miałam w planach popłakać się na 8 odcinku? Nie, ale tak się stało. Zwłaszcza kiedy zorientowałam się kim są bohaterowie, którymi tak się przejęłam. Przy tym rewatchu płacz był nawet większy. Na mój odbiór zdecydowanie wpłynął też rewelacyjny soundtrack. Kensuke Ushio doskonale wie co robi, przez co ścieżka dźwiękowa pasuje do historii. Nic nie poruszyło mnie ostatnio tak mocno jak „blue, blue sky”. Kiedy przypominam sobie scenę, w której się pojawia uderza bardziej. Postapokaliptyczna rzeczywistość daje przestrzeń do refleksji. Czym tak naprawdę jest „niebo” którego szuka Maru? Czy w ośrodku faktycznie jest bezpiecznie? Skąd wzięły się potwory pożerające ludzi? Mamy tu autentycznych bohaterów, czasami zagubionych nie mniej niż my. I co warto mieć na uwadze – punkty wspólne pojawiają się subtelnie i stopniowo. To jeden z tych tytułów, które dobrze jest oglądać uważnie. Nastawcie się też na cięższy klimat, choć są oczywiście momenty humorystyczne, które czasem wybijają z rytmu. Jednak to jak dla mnie jedyny mankament. Pojawiające się na przestrzeni anime motywy ukazujące złożoność historii zdecydowanie wynagradzają drobne potknięcia. Wątek tożsamości, moralności i granic człowieczeństwa przeplata się z wyrazistymi postaciami, których relacje i uczucia sprawiają, że opowieść staje się autentyczna i przejmująca. Można wyraźnie odczuć, że te 13 odcinków to wycinek wspólnej wędrówki. Jak prolog do czegoś większego, przez co jeszcze bardziej liczę na kontynuację. Z tego co się zorientowałam, anime pokrywa się z 7 tomami mangi. Na szczęście jest u nas wydawana, więc jeśli i Was zachwyci ta historia, nie pozostaje nic innego jak doczytać. Zwłaszcza, że jesteśmy z tomami prawie na bieżąco. Bez względu na to czy sięgacie często po sci-fi/postapo czy nie, ten tytuł warto nadrobić. Można dosadnie stwierdzić, że to jedna z tych historii co człowieka przeżuje i wypluje, ale zdecydowanie da do myślenia.

Dziękujemy Disney+ za dostęp. Platforma nie miała wpływu na opinię i treść.