Gościnne publikacjeRecenzje seriali

To zawsze Agatha – odcinek 5, sezon 1 (Opinia bezspoilerowa)

Opinia pierwotnie została opublikowana na fanpage Avalon – Marvel Comics

W TYM TYGODNIU „AGATHA ALL ALONG” ZALICZA CUDOWNIE KLIMATYCZNY, CHOCIAŻ DOSYĆ CHAOTYCZNY ODCINEK.

Epizod piąty to jeden z tych przypadków, w których zarówno mocne jak i słabe strony produkcji zostają całkiem skutecznie uwypuklone. Moim zdaniem, co ma działać – działa w stu dziesięciu procentach, a co przeszkadza – (niestety) robi się wyraźne.

Oczywiście ostatecznie serial w dalszym ciągu przynosi mi mnóstwo frajdy (i to nie tylko dlatego, że jedna czy dwie tajemnice wreszcie się wyjaśniają), ale „wady” – głównie związane ze scenariuszem – pozostają widoczne.

Zacznę jednak od pozytywów.

Uważam, że Aubrey Plaza ma gigantyczny ubaw występując w tej produkcji – aktorka jest niesamowita, szarżując na drugim planie jako Rio Vidal. Bardzo lubię jej interpretację postaci, która balansuje na granicy „kontrolowanego szaleństwa”, by zaraz później, w bardziej dramatycznej scenie, spoważnieć i „przycichnąć”.

Plaza i Sasheer Zamata to moim zdaniem najmocniejsze członkinie obsady (poza główną bohaterką), które zostawiają resztę Kręgu daleko w tyle.

Jednocześnie jestem w tym tygodniu pod wrażeniem Joe Locke’a. Co prawda nadal wypada słabiej niż Plaza i Hahn, ale po dwóch odcinkach pozostawania gdzieś na uboczu, wreszcie dostaje nieco więcej do zagrania. I wywiązuje się z tego bardzo dobrze – zarówno w scenach humorystycznych, jak i poważniejszych.

O Kathryn Hahn pisałem już wielokrotnie, dlatego w tym tygodniu ograniczę się do stwierdzenia, że bardzo, bardzo podoba mi się kierunek, w którym podążają twórcy jeśli chodzi o postać samej Agathy.

Najlepszym momentem odcinka jest w tym wypadku konfrontacja z „przywołanym” duchem, w którym z jednej strony dostajemy fragmenty backstory Harkness, a z drugiej możemy je niemal natychmiast zestawić z jej postępowaniem. Ta część epizodu zaskoczyła mnie naprawdę intrygującą, intensywną dynamiką. No i Hahn świetnie daje sobie radę w takich scenach, przechodząc przez całą paletę emocji.

Wielkim plusem tego odcinka jest klimat, żywcem wyjęty ze „Stranger Things” i różnorakich produkcji z lat 80, na których bazował serial Netflixa.

Kupuję i kostiumy, i nastrój, i – przede wszystkim – ogranie typowych elementów fabularnych z takich dzieł popkultury (od tych horrorowych po obyczajowe). A próba, dotycząca w tym wypadku „zabawy” w wywoływanie duchów, doskonale wkomponowuje się w motywy „Agatha All Along”, co jest kolejną zaletą jeśli chodzi o rozbudowę mistycznego zakątka MCU.

W tym kontekście chciałbym także pochwalić początek odcinka, który daje nam nieco więcej akcji (+ odpowiedzi na kilka pytań). Bardzo podoba mi się sekwencja ucieczki, umiejętnie łącząca różne elementy konwencji serialu, w tym lore wiedźm, charakter poszczególnych postaci i nawiązania do klasyków gatunku.

Jednocześnie czuć od pierwszych minut pewien chaos tonalny (i to wyraźniej, niż w dotychczasowych epizodach).

Niby zbliża się niebezpieczeństwo, niby krąg musi uciekać, ale któraś postać zdąży jeszcze rzucić dowcipasem, zadać pytanie, albo wygłosić ekspozycyjny monolog. I to poczucie rozedrgania tonalnego towarzyszyło mi właściwie przez cały epizod, przez większość czasu nieinwazyjnie, ale momentami wybijając mnie z tych poważniejszych momentów.

Co więcej, znów mam wrażenie, że na potrzeby podkręcenia tempa, zdecydowano się na jakieś dziwne decyzje / skróty fabularno – montażowe, przez co sama końcówka – chociaż bardzo ciekawa – wydaje mi się bardzo pospieszna, chaotyczna i nie do końca logiczna.

Mam jednak nadzieję, że kolejny epizod doda odpowiedni kontekst do tych wydarzeń, szczególnie konkretnej decyzji jednej z postaci.

Podsumowując…

Będąc świadomym tych wszystkich wad, bardzo czekam na kolejny odcinek!