Recenzje serialiWspółpraca

Tajny informator – Sezon 2 (Opinia bezspoilerowa)

Tajny informator” to ciepła i zabawna komedia o emerytowanym profesorze Charlesie (Ted Danson), który po śmierci żony czuje, że życie przestało go zaskakiwać. Kiedy prywatna detektyw Julie zleca mu tajną misję w domu spokojnej starości by pod przykrywką rozwiązać zagadkę zaginionej pamiątki.

W drugim sezonie Charles nadal współpracuje z Julie jako prywatny detektyw, zajmując się głównie typowymi dla tego zawodu sprawami małżeńskich zdrad. Coraz wyraźniej zaczyna odczuwać monotonię i znużenie codzienną rutyną, aż do momentu, gdy trafia na tajemniczą sprawę związaną z uniwersytetem. By rozwiązać zagadkę, wraca do dobrze znanej mu roli wykładowcy i ponownie wciela się w „tajnego agenta”. Tym razem musi ustalić, kto szantażuje rektora Wheeler College i jaki ma to związek z obrazoburczym miliarderem Bradem Vinickiem (Gary Cole), jednym z najbardziej problematycznych absolwentów tej uczelni.

Fot. Netflix

Muszę przyznać, że drugi sezon nie zachwycił mnie tak jak pierwszy. Główna sprawa wypada dość „meh”, jest mało wciągająca, brakuje jej iskry i nie angażuje widza tak, jak powinna. Mam wrażenie, że najsłabszym elementem jest zmiana miejsca akcji. Zamiana domu opieki pełnego barwnych, ekscentrycznych seniorów na uniwersytet sprawiła, że z serialu wyparowało sporo uroku i życia. Szkoda też świetnej, starszej obsady, która tak mocno błyszczała w pierwszym sezonie. W drugim nikt nie gra źle, ale trudno zastąpić takie osobowości jak Clyde Kusatsu czy Stephen McKinley Henderson, to właśnie oni nadawali poprzednim odcinkom charakteru, ciepła i humoru. Oczywiście niektóre postacie pojawiają się gościnnie i wtedy serial zdecydowanie nabiera tempa oraz serca pierwszego sezonu. Szkoda tylko, że jest ich tak mało.

Ted Danson jako Charles wciąż pozostaje najmocniejszym punktem całej produkcji. Jego bohater jest uroczy, momentami roztrzepany i nieporadny, a jednocześnie niezwykle inteligentny, i to właśnie ta mieszanka sprawia, że trudno go nie lubić. W tym sezonie naprawdę ma pełne ręce roboty, bo w dużej mierze to on musi dźwigać cały serial na swoich barkach.

Fot. Netflix

Średnio wypada także wątek romantyczny głównego bohatera, choć rozumiem jego znaczenie dla rozwoju postaci Charlesa. Sam romans nie porywa, bywa trochę przewidywalny ale na plus zdecydowanie działa Mary Steenburgen jako Mona. Jej postać jest ciekawa, ciepła i pełna wdzięku, więc nawet jeśli chemia między bohaterami nie zawsze wybrzmiewa, to ona sama dodaje temu wątkowi trochę lekkości i uroku.

Najlepiej wypada odcinek ze Świętem Dziękczynienia, jest zabawny, wdzięczny i pełen ciepła. Bardzo dobrze łączy wątki rodzinne Charlesa i Julie, a przy okazji pozwala wybrzmieć postaciom drugoplanowym, dla których w pozostałych odcinkach zwykle brakuje czasu. Szczególnie lubię rodzinę Charlesa, która jest uroczo normalna i naturalna w swoim funkcjonowaniu. Dzięki temu epizodowi serial na moment odzyskuje lekkość i urok znane z pierwszego sezonu.

Fot. Netflix

Podsumowując, trochę szkoda, że w drugim sezonie zabrakło tej wyjątkowej magii, którą miał pierwszy, zarówno w klimacie, jak i w prowadzeniu sprawy. Mimo tego serial wciąż ogląda się przyjemnie. Bohaterowie i ich relacje pozostają zdecydowanie najmocniejszą częścią produkcji, znacznie ciekawszą niż sama intryga kryminalna. I właśnie dla nich chętnie wrócę, jeśli powstanie trzeci sezon.

Dziękujemy Netflix za dostęp. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.