Pingwin – Finałowy odcinek (Opinia bezspoilerowa)
Był to finał pełen emocji, o słodko-gorzkim wydźwięku, wypełniony nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Historia konsekwentnie zmierzała ku kulminacji, rozwijając wątki i pogłębiając charakterystyki postaci przez cały sezon. Nawet w ostatnich scenach odkryto nowe aspekty z przeszłości bohaterów oraz ich skrywane sekrety, które potrafiły wzruszyć, zaskoczyć oraz wzbudzić współczucie. Finał dosadnie pokazał, że Pingwin nie jest sympatycznym człowiekiem, jakiego można spotkać w windzie, ale osobą zepsutą do głębi, wymagającą zamknięcia w Arkham.
Finałowa walka o władzę była brutalna, pełna manipulacji i zaskakujących zwrotów, zawierała intensywną wymianę ognia oraz strategiczne zagrywki. Całość doskonale ukazała pełny potencjał bohaterów, rozwijany konsekwentnie na przestrzeni sezonu. Wydarzenia te sprostały wysokim oczekiwaniom wobec gothamskiego odpowiednika „Rodziny Soprano” czy „Ojca chrzestnego”. Następstwa finału wywarły znaczący wpływ na Gotham, tworząc solidną podstawę dla nadchodzącego filmu „The Batman: Part II”.
Dawno żaden finał serialu nie wzbudził we mnie tylu emocji co „Pingwin”. Z jednej strony jestem usatysfakcjonowany, że zapowiadane zmiany zostały wdrożone (choć nieco zabrakło spontaniczności i szczęścia). Z drugiej strony, losy niektórych postaci pozostawiły mnie z poczuciem rozbicia – miałem różne przewidywania, ale końcowe rozwiązania zaskoczyły swoją nietypową formą. Te emocje świadczą o sile narracji oraz przemyślanym rozwoju postaci, z którymi zdążyłem się zżyć i którym kibicowałem w ich wzlotach i upadkach.
Mimo że serial w pełni sprostał moim oczekiwaniom, nie obyło się bez drobnych niedociągnięć, które nie miały jednak wpływu na ogólny odbiór produkcji. W ciągu całego sezonu pojawiło się kilka naciąganych momentów, niektóre elementy fabularne zostały wprowadzone zbyt późno, a pewne niedociągnięcia nie zostały naprawione w finale.