Koszmarne Komando (Bezspoilerowa opinia po finale 1. sezonu)
Pierwszy projekt nowego DCU dobiegł końca (przynajmniej jego pierwszy sezon!), a finał dostarczył emocji, choć pozostawił pewien niedosyt!
Wrażenia o pierwszym sezonie „Koszmarne Komando”
Mimo swoich wad, „Creature Commandos” to udane rozpoczęcie uniwersum budowanego przez Jamesa Gunna i Petera Safrana. Prosta, ale spójna fabuła przypominająca schematem „Legion Samobójców” Gunna, została dobrze wykorzystana, by ustanowić fundamenty nowego świata – wprowadzić nowe miejsca, zapowiedzieć bohaterów oraz przenieść niektóre postacie ze starego uniwersum do nowego, co zostało zrobione już w pierwszym odcinku animowanego serialu. Fabuła, mimo podobieństw ze wspomnianym filmem, opowiedziała zwartą historię z porywającą momentami akcję, która oddała esencję drużyny (mocniej wybrzmiewającą w polskim dubbingu, który skutecznie podkręcał wydźwięk scen i charyzmy bohaterów).

Największym atutem serialu była różnorodność gatunkowa – od wątków politycznych po mroczne, magiczne tony, z porywającą ścieżką dźwiękową dopełniającą klimatu – oraz charyzmatyczne, choć niepopularne postacie. Retrospekcje, poruszające i emocjonalnie angażujące, idealnie współgrały z główną historią, dodając jej głębi. Jeśli kolejne projekty DCU utrzymają podobny poziom, można z optymizmem patrzeć na przyszłość tego uniwersum.
Wrażenia o finałowym odcinku „Koszmarne Komando”
Retrospekcje były najmocniejszym punktem serialu, wyróżniając się uniwersalnym, społecznym charakterem – odrzucenie przez rodzinę czy społeczeństwo zostało potraktowane poważnie i z szacunkiem, co pozwoliło łatwo utożsamić się z historią. Szczególnie wątek relacji ojca z córką, pełen prawdziwych emocji, chwytał za serce i wzmacniał dramatyzm całej opowieści. Te retrospekcje nadały Ninie głębi emocjonalnej, co wpłynęło na odbiór wydarzeń w teraźniejszości i pozwoliło lepiej zrozumieć motywacje bohaterów.

Wydarzenia w teraźniejszości zakończyły historię w odpowiedni sposób, dostarczając dynamicznej akcji oraz zwrotu fabularnego, który – choć nie zaskakujący – dobrze wpisywał się w kontekst dotychczasowych wydarzeń. Polityczne intrygi i moralne rozterki bohaterów zostały zarysowane wiarygodnie, a narracja potrafiła wywołać skrajne emocje – od smutku („Dlaczego to zrobiliście?!”) po satysfakcję („Ha! Ma za swoje!”). Jednak w porównaniu z ciężarem emocjonalnym retrospekcji teraźniejsza fabuła nie wywoływała równie intensywnych wrażeń, poza kilkoma momentami. W finale czułem brak tej samej siły emocjonalnej, która towarzyszyła retrospekcjom.
Choć finał zamknął główną historię, nie spełnił w pełni swojej roli. Brakowało informacji na temat dalszych losów bohaterów, których zobaczymy w kolejnych projektach – jak Flag poradzi sobie z ranami, by pojawić się w „Superman”? Czy Clayface odbuduje się przed własnym filmem? Niejasny pozostaje też potencjalny wpływ serialu na 2. sezon „Peacemaker” i pierwszy sezon „Lanterns”. James Gunn sugerował, że „Creature Commandos” będzie miało znaczenie dla tych produkcji, ale nie wskazał konkretnie, w jaki sposób.
Największym rozczarowaniem był wątek Frankensteina. Jego debiut w drugim odcinku zapowiadał ciekawe komplikacje dla drużyny, jednak szybko zmienił się w nieśmieszną komedię w stylu „zabawy w kotka i myszkę”, która ostatecznie prowadziła donikąd. Usunięcie tej postaci z fabuły w żaden sposób nie wpłynęłoby na całość historii.