„Fruits Basket” – tomy 1-3 (Opinia bezspoilerowa)
Manga „Fruits Basket” autorstwa Natsuki Takayi to jeden z najbardziej znanych i cenionych shōjo tytułów. Spora część z Was może kojarzyć adaptację z 2001 roku. Moje spotkanie z Toru Hondą i klątwą zodiaków miało miejsce znacznie później. Zapoczątkowała je nowsza adaptacja, ta z 2019 roku. W moim odczuciu to jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających opowieści. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Waneko mogłam zapoznać się z trzema tomami serii i przekonać się co sądzę o materiale źródłowym. Jeśli i Wy zastanawiacie się czy warto przeczytać, przychodzę z pomocą.
O czym jest manga „Fruits Basket”?
Główną bohaterką jest Toru Honda, osierocona licealistka. Zdeterminowana, zawsze uśmiechnięta dziewczyna robi wszystko co może, żeby spełnić marzenie matki i ukończyć liceum, co jej nie było dane. Przypadek sprawia, że trafia do domu rodziny Sōma, którzy oferują jej dach nad głową. Skrywają oni jednak pewien sekret… Część członków rodziny zamienia się w zwierzęta chińskiego zodiaku, gdy zostaną uściskani przez osobę płci przeciwnej lub są pod wpływem silnych emocji. Poznanie tej tajemniczej klątwy i pojawienie się dziewczyny staje się początkiem emocjonalnej podróży.

Co mi się podobało w mandze „Fruits Basket”?
Ogromną zaletą historii jest fabuła, która z każdą kolejną stroną okazuje się znacznie głębsza niż mogłoby się z początku wydawać. Choć widzimy przeurocze zodiakalne odpowiedniki bohaterów i towarzyszymy im na co dzień w wielu zabawnych sytuacjach, momenty te są przeplatane ich przeszłością, skomplikowanymi relacjami i ujawnianą klątwą. Zmierzamy powoli w konkretnym kierunku. Dzięki temu w moim odczuciu jest o wiele ciekawiej. Zachowany jest balans między wątkami lżejszymi i trudniejszymi w odbiorze.
Stopniowo poznajemy też bohaterów, ich motywacje oraz co (lub kto) stoi za ich obecnym zachowaniem i podejściem do życia. Uważam, że serce „Fruits Basket” stanowią postacie i relacje między nimi. Od przyjaźni, przez relacje romantyczne, po rodzinne. Znajdziemy tu rodziców nadopiekuńczych oraz wycofanych. Postaci zamknięte w sobie i bardzo ekspresyjne. Czy też bardzo wspierające i wyrozumiałe, jak choćby główna bohaterka. Jednak każdy, bez względu na wiek z czymś się zmaga, w mniejszym lub większym stopniu. Pomijając aspekt fantastyczny, są moim zdaniem bardzo ludzcy, autentyczni i wiarygodni. Bohaterowie też mają wątpliwości, obezwładnia ich lęk czy bezradność, ale nie tracą wiary i siły by zawalczyć o swoją przyszłość. Nawet jeśli to przeraża i z początku wydaje się niemożliwe. Szczerze mówiąc, polubiłam większość rodziny Sōma czy też mamę i przyjaciółki Toru co jest rzadkością. Przeważnie koncentruję się na głównych postaciach lub 1-2 pobocznych, które w jakiś sposób się wyróżniają. W tym przypadku było inaczej. Są różnorodni i ciekawi, nawet jeśli nie pojawiają się zbyt często.
Zrobił też na mnie wrażenie wątek klątwy, jej znaczenia, jak również traumy i próby poradzenie sobie z nimi. Uważam, że został poprowadzony umiejętnie, nie potraktowany po łebkach stanowiąc najbardziej emocjonalny aspekt całej opowieści. Historia opowiedziana w „Fruits Basket” uświadamia jak wielki wpływ na życie innych ma ludzka dobroć lub jej brak oraz ukazuje wagę wypowiadanych słów. A także podkreśla jak istotna jest obecność tych, którzy chcą pomóc.

Co mi się nie podobało w mandze „Fruits Basket”?
Chociaż polubiłam większość postaci, uważam, że niektóre, np. Kagura, Ritsu czy Hiro pojawiają się za rzadko i są płytko nakreśleni w odróżnieniu do innych członków rodziny. Jakby cała ich osobowość była wyrażana przez konkretne zachowanie, często stosowane jako element komediowy. Ten zbieg wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie są aż tak ważni dla rozwoju fabuły. Wolałabym sama dojść do takich wniosków.
Sama Toru choć przesympatyczna, zdaje się wręcz nienaturalnie idealna. Nie złości się prawie wcale, na wszystko ma rozwiązanie i usprawiedliwienie. Biorąc pod uwagę jej trudną sytuację życiową i niekończące się pokłady optymizmu, łatwiej jest mi uwierzyć, że jak wpadnę na kogoś w tłumie to zamieni się w kota. Nie oznacza to jednak, że za nią nie przepadam. Wręcz przeciwnie. Jednak zrobienie z jednej postaci symbolu bezpiecznej przystani dla każdego, kogo spotka na swej drodze, jest dla mnie mało przekonujące.
Drugim minusem jest dla mnie kreska. Przyzwyczajona do wyglądu postaci z nowej odsłony anime, byłam zdziwiona tym jak wyglądają w mandze. Bardziej… kanciaste i podobne do siebie niż bym się spodziewała. Adaptacja z 2001 roku pod tym względem stanowi wierne odwzorowanie postaci. Ostatecznie nie odbiera to oczywiście przyjemności z czytania, choć przyznam, że trochę mi zajęło zanim się oswoiłam.

Wydanie mangi
„Fruits Basket” wydane przez Waneko to wersja Collector’s Edition łącząca dwa tomy w jednym. Oprawa miękka z obwolutą. Co ciekawe, jeśli mnie wzrok nie myli, obwoluta przedstawia odświeżone wizerunki bohaterów, bliższe wyglądem do tych z anime z 2019 roku. Na każdej obwolucie mamy po dwoje bohaterów, a pod obwolutą jest ta sama ilustracja w kolorze zgrywającym się z napisem i grzbietem mangi. Na skrzydełkach obwoluty również są rysunki. W środku znajdziecie kilka kolorowych ilustracji. Wydanie jest piękne i świetnie się prezentuje. Jedyne czego mi szkoda, to to, że format nie jest trochę większy albo twarda oprawa. Jako osoba, która nie lubi łamać grzbietów książek czy mang, musiałam się sporo nagimnastykować żeby tego uniknąć. Jeśli jest Wam to obojętne z pewnością przeczytacie historię szybciej niż ja.

Info dla serialomaniaków: pierwsze 3 tomy, które miałam okazję przeczytać pokrywają się z adaptacją z 2001 roku i pierwszym sezonem z 2019. Jeśli znacie anime, możecie zacząć od tomu 4, choć są oczywiście pewne zmiany. Ostatecznie ekranizacji doczekała się całość. Dlatego polecam zapoznać się z mangą od początku, zwłaszcza, że są dostępne wszystkie tomy.
Czy polecam mangę „Fruits Basket”?
Zdecydowanie tak. Uważam, że ta historia trafi zarówno do nastoletniego jak i dorosłego czytelnika. Wątek fantastyczny sprawia, że poważne tematy momentami łatwiej przyswoić. Co więcej, choć nie da się w pełni utożsamiać z bohaterami, myślę, że we „Fruits Basket” można odnaleźć cząstkę siebie, jeśli nie w sytuacjach to w emocjach jakie im towarzyszą. Ta historia jest trochę jak ciepła herbata i miękki koc w mroźny wieczór. Albo to uczucie, kiedy po ciężkim dniu przytula ktoś bliski. Żałuję, że mała Wiola nie miała z nią styczności, pewnie spodobałaby się jej równie mocno. Wpuście Toru do swojego życia, nie pożałujecie!
Dziękuję Waneko za przekazanie egzemplarza recenzenckiego. Wydawca nie miał wpływu na opinię i tekst.


