Dynastia Zła. Drew Karpyshyn (Opinia bezspoilerowa)
„Dynastia Zła. Drew Karpyshyn” to finałowa część trylogii o Darth Banie, w której nieuchronnie zbliża się decydujące starcie między mistrzem a uczennicą. Zanim jednak do niego dojdzie, Bane wyrusza na poszukiwanie nowego źródła wiedzy, a Zannah próbuje znaleźć własnego ucznia. W tle powraca także motyw zemsty, który dodatkowo podnosi stawkę i podkręca intensywność fabuły.
Całą trylogię oceniam bardzo wysoko, to jedna z najlepszych opowieści osadzonych w uniwersum Gwiezdnych Wojen, a jej finał okazał się godnym zwieńczeniem. Szczególnie podobało mi się, że nawet na tym etapie znalazło się miejsce na poszerzenie mitologii Sithów o nową wiedzę, która ma przełomowe znaczenie dla całego uniwersum. To właśnie tu rozpoczyna się motyw poszukiwania recepty na nieśmiertelność, którego echo szczególnie silnie wybrzmi w historii Palpatine’a i jego mistrza. Przygody Bane’a w tej części dostarczyły świeżych pomysłów i nowej energii. Czytało się je z przyjemnością, a kolejne sekwencje akcji pokazywały, że nawet po tylu doświadczeniach Bane wciąż potrafi dominować i narzucać swoją przewagę.

Gorzej wypadł dla mnie wątek Zannah. Jej rozwój postaci w tym tomie jest słabszy niż poprzednio. Poszukując ucznia, zaczyna podejmować decyzje, które wydają się niepasujące do obrazu bohaterki poukładanej i dojrzałej, jaką poznaliśmy wcześniej. To sprawia, że jej konflikt z Bane’em, mimo że fabularnie konieczny, wypada nieco wymuszony – jakby musiał się wydarzyć, ale nie towarzyszył mu autentyczny ciężar emocjonalny. Szkoda, bo rywalizacja Sithów o władzę to jeden z najmocniejszych elementów Gwiezdnych Wojen, a tutaj została potraktowana zbyt powierzchownie. Lepiej wypada za to motyw zemsty, który przywraca do gry pewną postać i prowadzi historię w nieoczekiwanym kierunku. Ten wątek, choć początkowo wydawał mi się zbędny, ostatecznie dostarczył wielu emocji i momentów zaskoczenia, wynikających z decyzji podejmowanych przez bohaterów w krytycznych chwilach.
W książce pojawia się kilka nowych postaci, które odgrywają większą rolę. Najważniejszy z nich to Set Harth, mroczny Jedi, którego Zannah rozważa jako swojego ucznia. Pod względem osobowości jego kreacja jest udana: wyróżnia się na tle innych bohaterów, pokazując, jak wielowymiarowi potrafią być Jedi odrzucający reguły zakonu. Niestety zabrakło mi poczucia jego realnej siły. Choć w tekście pada stwierdzenie, że może stanowić ogromne wyzwanie dla Jedi, to w scenach walk nie imponuje ani stylem posługiwania się mieczem, ani wykorzystaniem Mocy. Znacznie lepiej pod tym względem wypada Iktotchi. Postać tajemnicza, mroczna i zamknięta w sobie, której niekonwencjonalne wykorzystanie Mocy budziło autentyczne poczucie zagrożenia. To świetnie spójna kreacja – charakter, wygląd i umiejętności idealnie ze sobą współgrały, przez co naprawdę chciało się obserwować jej działania. Pozytywnie zaskoczyła mnie także Serra. Początkowo wprowadzona jako dość niewinna postać, z czasem nabiera determinacji i siły, a jej pościg za Bane’em dostarczył mi sporo emocji.

Mam jednak wrażenie, że autor chciał zmieścić w tym tomie zbyt wiele. Liczba wątków jest wyraźnie większa niż w poprzednich częściach, a akcja toczy się liniowo, bez przeskoków czasowych. Tempo jest zawrotne, a pod koniec książki odczułem wręcz pośpiech. Pzy kilkudziesięciu stronach do końca wiele wątków pozostawało otwartych i nie wszystkie udało się domknąć. Część pomysłów, jak wątek polityczny czy śledztwo zaprezentowane na początku, została po prostu porzucona, by zrobić miejsce na rozwiązanie głównych spraw. To dla mnie największa wada książki, bo choć finałowe punkty historii są efektowne, satysfakcjonujące jako zwieńczenia, momentami ich rozstrzygnięcia przychodzą zbyt łatwo. Bohaterowie za szybko odnajdują się nawzajem czy przełamują własne ograniczenia, przez co trud i ciężar decyzji nie wybrzmiewa tak mocno, jak mógłby.
Dziękujemy wydawnictwu Olesiejuk za książkę. Wydawnictwo nie miało wpływu na opinię i tekst.


