Pokemon Legends: Z-A (Opinia)
Pokémony towarzyszą mi od dzieciństwa. Zaczęło się od anime, do którego biegłem po szkole, przez zbieranie żetonów, aż po długie godziny spędzone z konsolą w ręku. Trudno mi zliczyć, ile łącznie godzin poświęciłem grom z tej serii. Na pewno setki, jeśli nie tysiące. Nie będę ukrywał, że jako zagorzały fan od lat wypatruję odsłon, które niekoniecznie dokonają rewolucji, ale przynajmniej odświeżą znaną formułę. I oto na scenę wchodzi „Pokémon Legends: Z-A”. Tytuł, na którym czekałem po moim ulubionym „Arceus”. I tytuł który pośrednio spełnia moje oczekiwania, a mimo pewnych niedoskonałości zapewnił mi tyle godzin rozrywki, że zawaliłem niejeden domowy obowiązek!
„Pokémon Legends: Z-A” opowiada dość prostą, niemal klasyczną historię. Nasza postać trafia do Lumiose City, gdzie nie tyle dąży do zostania lokalnym mistrzem Pokémonów, co musi przy okazji rozwiązać zagadkę dzikich megaewolucji. Połączenie tych dwóch wątków okazało się bardzo ciekawe. Zwłaszcza motyw wspinania się po szczeblach trenerskiej kariery. To nowość w serii i działa naprawdę dobrze: w specjalnie wyznaczonych strefach można pojedynkować się do białego rana, zdobywać bilety i walczyć z trenerami w rankingu. Czułem presję i autentyczne wyzwanie. Im wyżej w hierarchii, tym bardziej wymagający przeciwnicy. Niejeden pojedynek kończyłem „na farcie”, mimo że dysponowałem całkiem solidnym zespołem stworów, co skłaniało mnie do ciągłego szlifowania techniki i zdolności stworków. System rankingowy wniósł powiew świeżości względem klasycznych lig i to zdecydowanie jedna z najmocniejszych stron gry. Choć nie ukrywam, przydałoby się kilka poprawek. Chciałbym zobaczyć spadki w rankingu po porażkach albo dane innych graczy z dynamicznym przetasowaniem pozycji, by naprawdę poczuć, że uczestniczy się w rywalizacji obejmującej setki lokalnych trenerów, a nie tylko garstkę.

Drugi wątek, megaewolucje, potraktowano jeszcze lepiej. To nie tylko pretekst do wprowadzenia nowych form znanych Pokémonów (np. głównych starterów czy Hawluchy – PIĘKNIE WYGLĄDA W TEJ FORMIE!), które świetnie odświeżają klasyczne stworki, ale też solidny filar fabularny. Udało się zbudować wokół niego atmosferę tajemnicy i autentycznego zagrożenia, rozwijając historię w odpowiednim tempie, z subtelnymi podpowiedziami i stopniowym napięciem. Trzeba jednak przyznać, że narracja wciąż cierpi na typowe dla serii bolączki: ściany tekstu bez dubbingu potrafią nużyć. Po kilku godzinach przeklikiwałem sporo dialogów i… nie traciłem przy tym zbyt wiele, co mówi samo za siebie.
Jednym z największych atutów jest zmieniony system walki – z turowego na oparty o czas rzeczywisty. Dzięki temu starcia stały się znacznie bardziej dynamiczne i przypominają to, co za dzieciaka oglądałem w telewizji! Pojawiło się więcej efektów, presja czasu, konieczność szybkiego myślenia i planowania, a przede wszystkim widowiskowość. Każda walka, nawet ze słabszym przeciwnikiem, dostarcza emocji, a umiejętności zyskały realne znaczenie. Ataki, które wcześniej „grzały ławkę rezerwowych”, teraz potrafią wpływać na otoczenie, zmuszając gracza do unikania niebezpiecznych stref. Fakt, trudniej o strategię niż w poprzednich odsłonach, ale to właśnie tej dynamiki potrzebowała seria, aby wyjść z własnych granic i wynieść wrażenia na nowy poziom, dzięki któremu uważniej skupiałem się na dobieraniu ataków – szczególnie mające wpływ na otoczenie czy kondycję partnerów.

Ogromne wrażenie robiły na mnie walki z megaewoluowanymi Pokémonami, które przypominały potyczki z bossami: ogromne stwory, złożone ataki, konieczność biegania po całym polu walki, by uniknąć obrażeń. To naprawdę robi wrażenie. Jedyne, czego mi zabrakło, to większej kontroli nad pozycjonowaniem własnego Pokémona. Zamiast wydawać konkretne polecenia, nasz towarzysz po prostu biega za nami, co było chaotyczne przy wymagających starciach. Mimo tego pojedynki są tak satysfakcjonujące, że z jeszcze większym zaangażowaniem eksplorowałem miasto, szukałem nowych Pokémonów i eksperymentowałem z ich treningiem oraz doborem umiejętności. Naprawdę poczułem się jak prawdziwy trener.
Mam natomiast mieszane uczucia co do oprawy graficznej i lokalizacji. Z jednej strony Lumiose City prezentuje się atrakcyjnie. Trafia do mnie paryski klimat, malownicze mosty, parki i kanały potrafią urzec. Twórcy sensownie rozmieścili strefy dzikich Pokémonów, tak aby pasowały do typów stworzeń, które tam występują i eksploracja terenu była przyjemna z dość łatwym odnalezieniem się bez pomocy mapą. Ciekawym pomysłem jest też bieganie po dachach, gdzie ukryto sporo znajdziek, a prosty element parkouru bywa zaskakująco satysfakcjonujący. Modele Pokémonów prezentują się świetnie – dobrze oddają ich cechy, rozmiary i charakter. Jednak przy bliższym spojrzeniu na grafikę… czar pryska. Lumiose City, choć efektowne, okazuje się stosunkowo niewielkie. Po kilku godzinach można je przemierzyć w całości i zaczyna się odczuwać znużenie. Gdy przyjrzymy się uważniej szczegółom widać uproszczone modele roślinności, budynków i obiektów z prostymi kształtami i teksturami nałożonymi jakby „po kosztach”. Jak na grę o takim budżecie i w 2025 roku, wygląda to po prostu zbyt tanio.
Dziękujemy Nintendo za grę. Nintendo nie miało wpływu na opinię i tekst.


