Recenzje serialiWspółpraca

Grimm – Sezon 1 (Opinia bezspoilerowa)

„Grimm” to mieszanka proceduralnego serialu z baśniową mitologią, co dla mnie jako fanki elementów fantastycznych od samego początku stanowi jego największą siłę. Fabuła pierwszego sezonu jest w dużej mierze prosta, wręcz klasyczna dla tego typu produkcji – każdy odcinek to nowa sprawa kryminalna, choć w tle rozgrywa się główny wątek. Z pewnym wyjątkiem: pojawiają się Wesen czyli stworzenia z baśni, które w świecie ludzi próbują ukrywać swoją prawdziwą naturę. Ich obecność zaburza życie Nicka Burkhardta, kiedy odkrywa, że jest potomkiem linii Grimów, strażników równowagi między światem ludzi i tym mrocznym, baśniowym. Nagle musi pogodzić zwykłe życie detektywa z dziedzictwem, którego istnienia wcześniej nie był świadomy.

Serial wciąga od pierwszych minut. Już na starcie okazuje się, że może wystraszyć i zaskoczyć. Nie jest to może produkcja przełomowa w sensie narracyjnym, ale ma w sobie coś, co przyciąga mimo kilkunastu lat od premiery. Jak wspomniałam wyżej, każdy odcinek zazwyczaj skupia się na pojedynczej sprawie kryminalnej, często powiązanej z Wesen. Cytaty z baśni pojawiające się na początku subtelnie sugerują, z jaką postacią będziemy mieć do czynienia, co pozwala widzowi na łatwe wejście w świat i stopniowe zapoznanie się z bohaterami – antagonistami, ale też sprzymierzeńcami Nicka. Jednocześnie widzimy, jak nowa rzeczywistość wpływa na życie bohatera, który stara się pogodzić ze swoim losem, chronić bliskich i nie zostać zdemaskowanym. Jeśli nie lubicie procedurali, odczujecie pewną schematyczność, choć moim zdaniem przełamuje ją oryginalność tej produkcji. Jak choćby pojawienie się różnych klanów Wesen, ich wewnętrzne konflikty, nienawiść wobec Grimmów czy ogromne ryzyko związane z dziedzictwem Nicka.

Bohaterowie to ogromny atut tego sezonu. Nick Burkhardt (David Giuntoli) jest zwykłym facetem z sąsiedztwa, którego życie zmienia się diametralnie. Popełnia błędy, wątpi, boi się, ale powoli rośnie w siłę i uczy się radzić sobie z nowymi obowiązkami. Nie sposób mu nie kibicować. Jego partner, Hank (Russell Hornsby), to realistyczny kontrapunkt, sceptyczny, ale jednocześnie zabawny, wprowadzający odrobinę humoru w mroczne sceny. Ich relacja jest naturalna, a dialogi między nimi świetnie napisane. Nie sposób też nie wspomnieć o Juliette (Bitsie Tulloch), dziewczynie Nicka, która dodaje historii emocjonalnej głębi. Z początku trzymana na uboczu, kiedy zaczyna szukać powodów zmiany jego zachowania, staje się powoli istotną postacią. Jednak moim ulubionym bohaterem jest Monroe (Silas Weir Mitchell). To Wesen, który sprzymierza się z Nickiem i pełni rolę mentora, wprowadzając jego jak i widza w zasady rządzące światem baśni. Relacja między Nickiem a Monroe to jedna z najlepiej poprowadzonych w tym sezonie, łącząca humor, napięcie i emocje. Z odcinka na odcinek obserwujemy jak nieufność zamienia się w zaufanie i wzajemnie zrozumienie. Twórcy niestety głównie stawiają na ten duet, traktując pozostałe osoby z otoczenia Nicka po macoszemu, bez pomysłu na ich rozwój.

Do zalet sezonu należy także konsekwentne budowanie atmosfery. Gotycki klimat Portland, mroczne scenografie, umiejętnie wplecione elementy baśniowe sprawiają, że świat „Grimm” jest spójny i działa na wyobraźnię. Efekty specjalne i wygląd różnych Wesen mimo upływu lat wypadają całkiem nieźle. Przez pierwszy sezon przewijają się zarówno urocze postaci zapadające w pamięć, jak i np. Hexenbestie, które zagwarantują Wam koszmary jeśli zdecydujecie się na seans późną porą co uważam za świetną decyzję. Mamy przecież do czynienia z serialem inspirowanym baśniami braci Grimm, mrok jest ich częścią. Motywy przewodnie sezonu może i są dobrze znane, ale wpasowują się w przedstawianą historię. Mamy tu zarówno motyw wybrańca, odpowiedzialność związaną z nową rolą, dziedzictwo i kontynuowanie tradycji, wybór między dobrem a złem, konflikt między naturą a cywilizacją. Serial porusza też ciekawe kwestie tożsamości i lojalności. Nick musi decydować, komu ufać w świecie, który nagle okazuje się pełen sekretów i niebezpieczeństw. To nadaje opowieści głębi i sprawia, że „Grimm” nie jest tylko kolejnym typowym proceduralnym kryminałem.

fot. IMDB

Mimo całej swojej oryginalności, potrafi momentami naprawdę frustrować. Pierwszy sezon sprawia wrażenie, jakby sam nie do końca wiedział, czym chce być: policyjnym proceduralem z elementami fantasy czy mroczną baśnią o dziedzictwie i potworach w ludzkiej skórze. W efekcie wiele odcinków wpada w monotonię. Nick trafia na sprawę, pojawia się Wesen, szybkie rozpoznanie, walka, koniec. Ja zdążyłam trochę przywyknąć, bardziej od wątków skupiających się na życiu prywatnym, czekam na więcej bestii i poszerzenie ich świata. Nie wiem jak Wy podchodzicie do takiej formy, dlatego lepiej uprzedzić. Co więcej, niektóre postacie zwyczajnie giną w cieniu Nicka. Juliette i Hank w większości scen wydają się po prostu… zbędni. Momentami zaskakuje też fakt, że bohaterowie przeżywają rzeczy, które wywróciłyby życie do góry nogami każdemu z nas, a reagują z kamienną twarzą. Choć klimat mnie zdecydowanie kupił, przez cały sezon balansujemy między powagą a groteską jeśli wziąć pod uwagę przestarzałe CGI.

Patrząc na „Grimm” po latach, pierwszy sezon wciąż wypada bardzo dobrze. Jego siłą jest spójny świat, interesujące połączenie kryminału z baśniową mitologią oraz autentyczne postacie. Serial potrafi wciągnąć, bawić i czasem przestraszyć, a jednocześnie zmusza do refleksji nad tym, czym jest człowieczeństwo w świecie pełnym potworów. To solidny start serii, który udowadnia, że proceduralny kryminał może współistnieć z mrocznym, baśniowym światem, tworząc coś naprawdę ciekawego. Jeśli lubicie produkcje z obu gatunków, zdecydowanie przypadnie Wam do gustu! Biorąc pod uwagę, że finalnie serial ma 6 sezonów, czeka Was dłuższy seans. Może akurat w sam raz na chłodniejsze wieczory. Jump-scare tu czy tam skutecznie podnosi ciśnienie.

Dziękujemy Skyshowtime za dostęp do serialu. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.