Justice League Action (Opinia bezspoilerowa)
„Justice League Action” to animowany serial z 2016 roku, który doczekał się tylko jednego sezonu liczącego aż 52 odcinki. Każdy epizod przyjmuje formę krótkiej antologii, opowiadającej o różnorodnych misjach Ligi Sprawiedliwości. Znajdziemy tu całą paletę bohaterów, często zestawianych w zaskakujących konfiguracjach. Batman i Shazam próbujący powstrzymać Black Adama przed przejęciem Skały Wieczności; Batman, Superman i Wonder Woman ratujący Jokera przed Mongulem, który zmusza klauna do rozśmieszania mieszkańców swojej planety; Batman i Blue Beetle w pogoni za Kronosem, cofający się do początków kariery Mrocznego Rycerza. To tylko niektóre przykłady. Twórcy nie boją się nieszablonowych pomysłów, a część historii łączy się w większe wątki z wyraźną kulminacją. Pierwsze cztery odcinki pokazują choćby, jak demony uwolnione przez Black Adama rozpanoszyły się po Ziemi, próbując ją zdominować.

Jest to serial o młodzieżowym tonie, którego krótka, dynamiczna forma sprawia, że seans jest przyjemny i pełen pomysłowej rozrywki. Największą siłą produkcji są niecodzienne zestawienia bohaterów. Takie, które same nie przyszłyby mi do głowy. Swamp Thing powstrzymujący Grundy’ego przed stworzeniem armii zombie, Mongul porywający Jokera czy Batman współpracujący z Blue Beetle’em to przykłady udanych połączeń, które wynoszą relacje postaci na nowe poziomy. To nie tylko efektowne walki, ale też inteligentnie rozegrane strategie np. Batman stosujący plan, by umożliwić Shazamowi przemianę, albo Luthor opracowujący technologię wysysającą źródło mocy Supermana. Właśnie to „coś więcej” sprawia, że starcia ogląda się z większym zaangażowaniem niż tradycyjne wymiany ciosów. Twórcy bawią się konwencją, a jednocześnie oddają charakter postaci z wyczuciem. Przykładowo, swobodniejsze podejście Lobo do moralności jest wyraźne, ale nigdy nieprzesadzone. Epizodyczna formuła pozwala też świetnie zaprezentować bogactwo uniwersum DC. Co odcinek pojawia się ktoś nowy, a kreatywne podejście do mocy pokazuje bohaterów w atrakcyjnym świetle. To duży atut dla młodszych widzów, którzy mogą złapać „bakcyla”. Jedyny mankament to brak większej liczby genez postaci. Firestorm w pierwszej części sezonu dostał swoją historię, ale bohaterowie tacy jak Plastic Man, Swamp Thing czy Hawkman zostali pokazani bez głębszego kontekstu, co dla nowych odbiorców mogłoby być cennym uzupełnieniem.
Jako bardziej doświadczony fan DC znalazłam tu sporo rzeczy dla siebie. Serial potrafi nie tylko dostarczać akcji, ale też inteligentnie bawić. Humor jest sytuacyjny, wynika z kontrastów osobowości np. Batman rzucający cięte riposty na entuzjazm Blue Beetle’a czy Shazama to świetne przykłady. Żarty są uniwersalne, wolne od wulgaryzmów czy nachalnych podtekstów, a jednocześnie równoważą poważniejsze elementy. Dzięki temu historia nigdy nie staje się zbyt pompatyczna ani przytłaczająca.

Mam jednak problem ze stylem animacji. Produkcja celuje w młodszą publiczność, dlatego postacie zostały wygładzone, uproszczone i narysowane w zaburzonych proporcjach. Big Barda, która w komiksach imponuje sylwetką wojowniczki, tutaj wypada mniejsza od Batmana. Marsjanin Manhunter wygląda wręcz anorektycznie z dużą głową i szczupłą sylwetką, choć w komiksach dorównuje Supermanowi. Twórcy upodobnili wiekiem i wyglądem wielu bohaterów np. Batman, Wonder Woman, Constantine i Zatanna nie różnią się aż tak, jak powinni. Styl młodzieżowy wpłynął też na osobowości np. Marsjanin zyskał za dużo żartów, a za mało powagi wynikającej z jego tragicznej przeszłości. Cyborg natomiast przypomina tu bardziej wersję z „Teen Titans”, skupioną na żartach, a nie odpowiedzialności, która powinna mu towarzyszyć. Na szczęście po kilku odcinkach przyzwyczaiłam się do stylu animacji i zaakceptowałam kierunek artystyczny. Tym bardziej że sekwencje walk wynagradzają wiele. Są świetnie zrealizowane, dynamiczne i pełne energii, a siła ciosów wręcz „wychodzi” z ekranu. Pozostałe wątpliwości łatwo było zepchnąć na dalszy plan, bo w odbiorze całości liczyła się przede wszystkim frajda.
Dziękujemy HBO MAX za dostęp. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.


