Small Town, Big Story (Opinia spoilerowa)
„Small Town, Big Story” opowiada o Wendy, która wraca do rodzinnego miasteczka w Irlandii. Obecnie pracuje jako producentka filmowa i przyjeżdża, by nakręcić serial zatytułowany „Jestem Celtem”. Jednak przeszłość zaczyna dawać o sobie znać, a wraz z nią powracają dziwne wydarzenia, których doświadczyła jako nastolatka.
Zainteresowałam się tym serialem głównie ze względu na Christinę Hendricks, którą uwielbiam za role w „Mad Men” i „Good Girls”. Produkcja została opisana jako mroczna komedia, więc liczyłam na lekki seans z dużą dawką humoru. Tymczasem zupełnie nie tego się spodziewałam. „Small Town, Big Story” sprawia wrażenie, jakby próbował opowiadać o wszystkim naraz, przez co ostatecznie nie mówi o niczym. Nawet gdyby traktować go jako parodię, wypada wyjątkowo słabo. Przez cały czas nie byłam pewna, co właściwie oglądam. Humor był niewyraźny, a elementy nadnaturalne pojawiały się bardzo rzadko i bez większego znaczenia dla fabuły.

Postacie teoretycznie miały potencjał, by stać się interesującymi, ale przez sposób, w jaki napisano scenariusz, ich zachowanie często wydawało się dziwne i pozbawione logiki. Czasami zaczynano jakiś wątek, który zapowiadał się ciekawie, po czym postać podejmowała kompletnie nielogiczne decyzje. Wiele wątków pojawiało się jedynie chwilowo, po czym były porzucane lub traktowane jako coś oczywistego. Przykładem może być zdrada żony doktora Proctora albo zauroczenie Sonny’ego. Obie sytuacje kończyły się po prostu stwierdzeniem, że druga strona o wszystkim wie i nie miało to żadnych poważniejszych konsekwencji. W rezultacie trudno było mi się z kimkolwiek utożsamić lub komukolwiek kibicować. Najlepiej wypadła Wendy, ale i jej postać nie została dobrze napisana. Po prostu miała więcej czasu ekranowego, by ukazać swoje motywacje, choć nawet one dają się streścić w jednym zdaniu.
Relacja Wendy i Séamiego na początku wydawała się interesująca. Było w niej napięcie – ona miała do niego żal za kłamstwo z przeszłości i fakt, że się od niej odciął, on zaś próbował żyć spokojnie jako szanowany lekarz, nie chcąc stracić swojej pozycji w społeczeństwie. Chemia między aktorami była widoczna, ale scenariusz nie wykorzystał tego potencjału. Ich relacja opierała się na ciągłym przyciąganiu i odpychaniu, jednak ich pojednanie wypadło niezręcznie i ostatecznie okazało się zupełnie bez znaczenia.

Sceny komediowe były zbyt absurdalne, by mnie rozbawić. Wydawały się wrzucone przypadkowo, bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi czy kontekstu. Przykładem jest kręcenie serialu „Jestem Celtem”, które miało być celowo chaotyczne i śmieszne, ale kompletnie mnie nie obchodziło, co się tam działo. Wpadki na planie były bardziej żenujące niż zabawne. Postacie Big Jima i Jemimy Rowland przypominały bohaterów z kabaretu albo amatorskiej parodii w internecie.
Największym rozczarowaniem był dla mnie wątek nadnaturalny. Do końca miałam nadzieję, że zostaną ujawnione jakieś niesamowite sekrety, ale po seansie wiem tyle samo co na początku. Wiadomo jedynie, że w miasteczku pojawiają się kosmici i na krótko porywają ludzi. Nie poznajemy żadnych szczegółów ani powodów tych wydarzeń. Postać ojca Shelly mogłaby coś wyjaśnić, ale kolejny raz słyszymy jedynie, że tak po prostu jest, bez jakiejkolwiek logiki. Do tego pojawiająca się istota z kosmosu ginie niemal natychmiast, zanim widz zdąży cokolwiek zrozumieć.
Nie wiem, czy twórcy planowali drugi sezon i zostawili wszystko otwarte, ale pierwszy kończy się bez żadnego domknięcia. Widz nie otrzymuje odpowiedzi na żadne pytania i nie czuje satysfakcji z oglądania. Postacie są płaskie, a sceny komediowe nieskuteczne. Zdecydowanie nie polecam tego serialu, nawet jeśli bardzo się nudzicie.
Dziękujemy SkyShowtime za dostęp. Platforma nie miała wpływu na opinię i tekst.


