Łowczynie – Sezon 1 (Opinia bezspoilerowa)
Lata 70. XIX wieku. Młode, piękne Amerykanki przybywają do Anglii w poszukiwaniu mężów. Mają to, czego najbardziej łakną podupadające angielskie rody, czyli ogromne fortuny, które mogą uratować niejedno arystokratyczne nazwisko przed finansową zagładą. Przybywają ze świata, w którym niezależność, luz i flirt stają się nową normą. A w Anglii? Cóż, tam nadal królują gorsety, sztywna etykieta i konwenanse starsze niż same zamki. Szybko jednak przekonują się, że poza ich nowobogackimi majątkami, gardzi się w nich wszystkim. Ich akcentem, zachowaniem, wolnością. Ale czy to powstrzyma je przed wejściem na salony z podniesioną głową (i suknią z najnowszego paryskiego katalogu)? Nie tym razem. Razem z Wiolą przygotowałyśmy dla Was zbiorową, bezspoilerową opinię. Czy się zgadzamy? Przeczytajcie, żeby się przekonać!
GOSIA

Na początek muszę przyznać, pozytywnie się zaskoczyłam tą produkcją. Początkowo myślałam, że dostanę odgrzewany kotlet po „Bridgertonach”, ten sam sos, ta sama narracja, tylko inne sukienki. Ale nie! Zamiast wtórności, zaskakująco świeża produkcja! Pierwszy sezon pochłonęłam na raz, totalnie wciągając się w przygody niepokornych dziewczyn z Nowego Jorku, które z hukiem wkraczają na wytapetowane salony dekadenckiej Anglii. Są głośne, barwne i odważne. Ich walka o własne szczęście, w świecie, gdzie kobiecie wypada tylko siedzieć cicho i dobrze wyglądać, jest naprawdę poruszająca.
Główne bohaterki są głośne, pełne życia, ale też zaskakująco złożone i pełne sprzeczności. Uwięzione gdzieś pomiędzy potrzebą dopasowania się i sprostania społecznym oczekiwaniom a głębokim pragnieniem wolności, miłości i poczucia własnej wartości. Kristine Froseth w roli Nan St. George wypada bardzo przekonująco. Jej bohaterka to ciepła, otwarta dziewczyna ze skomplikowanym pochodzeniem, której trudno nie polubić. Choć sama rola nie należy do najbardziej wymagających aktorsko, Froseth nadaje Nan autentyczność i sporo uroku. Ciekawiej wypadają jednak jej serialowe przyjaciółki, tworzą postaci znacznie bardziej złożone i wielowymiarowe. Alisha Boe jako Conchita urzeka naturalnością i swobodą, jej obecność na ekranie to czysta przyjemność. Z kolei Imogen Waterhouse w roli Jinny buduje przejmujący obraz dziewczyny, która tak bardzo stara się sprostać społecznym normom i oczekiwaniom, że zatraca samą siebie.

Muszę też wspomnieć o moich dwóch odkryciach w tej produkcji. Aubri Ibrag jako Lizzy jest absolutnie zjawiskowa – przyciąga wzrok w każdej scenie i hipnotyzuje swoją ekranową charyzmą. I wreszcie Mia Threapleton jako Honoria, zachwycająca, subtelna, a jednocześnie niezwykle wyrazista. Jej rola to jedna z najmocniejszych kreacji serialu. Co ciekawe, to córka Kate Winslet, i nie da się nie zauważyć podobieństw – nie tylko w urodzie, ale też w talencie.
Na koniec kilka wrażeń wizualnych i technicznych. Kostiumy są naprawdę ładne, to luźniejsza interpretacja strojów epoki, ale zdecydowanie mniej groteskowa niż ta z „Bridgertonów”. Świetnym zabiegiem okazało się też uwspółcześnienie ścieżki dźwiękowej, nowoczesna muzyka zaskakująco dobrze współgra z klimatem serialu. Do tego zachwycające zdjęcia, szczególnie scena w labiryncie i ujęcia nad jeziorem, prezentują się po prostu bajecznie. Oczywiście, serial znacząco unowocześnia niektóre wątki względem literackiego pierwowzoru, ale robi to z wyczuciem i, co najważniejsze, działa to na jego korzyść. Podsumowując: „Łowczynie” to świetne połączenie „Plotkary” i „The Gilded Age”, lekkie, stylowe i zaskakująco głębokie. Daje mnóstwo frajdy z oglądania. I tak… nie mogę się już doczekać drugiego sezonu!

WIOLA
Zgadzam się z Gosią, że jest to serial do obejrzenia jednym ciągiem! Choć już od początku mamy świadomość, że dziewczęta wyruszają do Anglii w konkretnym celu, ich podróż okazuje się jednak nie tylko emocjonalną przeprawą, ale i zetknięciem z inną rzeczywistością, gdzie nie są akceptowane. To też sprawdzian dla ich przyjaźni, co stanowi moim zdaniem najciekawszy wątek w serialu. Nie romantyczne uniesienia, a więź między bohaterkami. Okazuje się, że gdy mają okazję zadecydować o własnej przyszłości, niekoniecznie się ze sobą zgadzają, bo miłość ma różne oblicza. Dla jednej stanowi przedłużenie wymarzonej wolności i akceptacji; zdaniem innej powinna być źródłem bezpieczeństwa, albo odwrotnie: wyrażana przez całkowite podporządkowanie się, czy też niestety nie może w pełni wybrzmieć, bo nie ma na to przyzwolenia. Szczerze mówiąc polubiłam każdą bohaterkę. Nie są płaskie, jednowymiarowe tylko pełne wewnętrznych konfliktów, z którymi nie do końca sobie radzą. Szykujcie się na momenty frustracji, bo kiedy sytuacja najbardziej tego wymaga – nie potrafią słuchać ani ze sobą rozmawiać.

Wspomniałam, że nie wątki romantyczne są dla mnie najbardziej na plus. Źle zagrane, poprowadzone? Nie, nie mam im nic do zarzucenia pod tym względem. Te dramatyczne po prostu bardziej do mnie przemawiają. Mimo tematyki i przedstawianych realiów, jak dla mnie, zwłaszcza w wątku Nan wszystko działo się za szybko. Szczególnie w relacji z… a właśnie, zapomniałabym! Szykujcie się na trójkąt miłosny, w który bohaterka wplącze się impulsywnie, z powodu nieporozumień i niedopowiedzeń. Razem z nią będziemy się odbijać od jednego adoratora do drugiego powątpiewając, który jest „tym jedynym” choć sama Nan decyduje się zwyczajnie ten fakt wypierać. Mamy też małżeństwo Conchity, która tłamszona przez teściów obserwuje, jak ich potrzeba by wypaść jak najlepiej wpływa na jej męża i sam związek. Jinny, uwikłaną w relację z pozoru idealną, Mabel, niby świadomą tego, czego pragnie, a jednak niemającą odwagi, by żyć inaczej. I Lizzy, której wyjazd do Anglii odbierze poczucie bezpieczeństwa. Pierwszy sezon mimo lekkości i swobody, który wnoszą bohaterki swoją obecnością, to ostatecznie emocjonujący seans. Każda z dziewcząt kroczy własną ścieżką, niekoniecznie usłaną różami. Choć na przestrzeni odcinków ich losy się przeplatają, niekażdy z wątków ma czas by wybrzmieć. Mam nadzieję, że kolejny sezon to umożliwi.

Gosia porównuje „Łowczynie” do innych serialowych produkcji, co i ja podzielam, lecz z pewną różnicą. Przyzwyczajona do nieoczywistej, ale jednak subtelnej ścieżki dźwiękowej z „Bridgertonów”, z początku nie mogłam się przyzwyczaić do muzyki tutaj. Kiedy się jednak wsłuchacie w słowa piosenek, okazuje się, że bardzo trafnie je dobrano. Pod tym względem serial skojarzył mi się z „Reign” gdzie choć mamy inne realia, też postawiono na współczesne brzmienia. Łączy je również przyciągająca oko oprawa wizualna, skupienie się na postaciach kobiecych, intrygi wśród wyższych sfer i dramatyczne wątki. Mimo, że historia skupia się głównie na młodych Amerykankach, nie sposób nie wspomnieć o postaciach drugoplanowych, jak choćby Patricia St. George grana przez Christinę Hendricks. Arystokratka desperacko pragnie zapewnić Jinny i Nan awans społeczny i dobrze wydać je za mąż. Nie jest to jednak postać oczywista. Rozdarta między ambicją i troską, od lat ignoruje własne potrzeby. Choć wykorzystuje córki do realizacji konkretnych celów, jednocześnie stara się je wesprzeć, dbając o to, by nie zapomniały ile mają w sobie siły. Aktorka jest charyzmatyczna i subtelna, przyciąga uwagę widza gdy pojawia się na ekranie. Jednocześnie nie mamy szansy poznać jej lepiej, co stanowiłoby dopełnienie opowieści. Liczę na to, że w dalszych odcinkach jej potencjał nie zostanie zmarnowany.

Jak widzicie, naszym zdaniem warto nadrobić „Łowczynie”. Jest to serial zdecydowanie niedoceniany choć udany. Pod wieloma względami może spodobać się widzom. Od wciągającej, tylko z pozoru prostej historii, przez wielowymiarowe, przekonujące bohaterki, piękną oprawę wizualną po ciekawą ścieżkę dźwiękową, nadającą produkcji lekkości. Nie ma tu co prawda pikanterii znanej z „Bridgertonów”, ale perypetie dziewcząt na angielskich salonach są równie interesujące. Jeśli zastanawiacie się kiedy zabrać się za ten serial, odpowiadamy: jak najszybciej. 2 sezon pojawi się na platformie AppleTV+ już 18.06!


